Jak pozbyć się długów B2B za połowę ich wartości – pewien prosty sposób

Dość ciekawym i rzadko stosowanym patentem redukcji zobowiązań B2B jest kontrolowany odkup wierzytelności. Poniżej opiszę przykładowy schemat takiej akcji, opierającej się głównie na ciekawym aranżu i psychologicznej grze (tak to chyba można nazwać). Zacznijmy od krótkiego szkicu sytuacyjnego:

  • jest sobie biznesmen, nazwijmy go Mirosław P., który zalega z płatnościami kilku kontrahentom biznesowym na spore kwoty (od kilkuset tys. PLN wzwyż),
  • biznesmen ów wpłaca wierzycielom małe sumy od czasu do czasu, aby uniknąć ewentualnego oskarżenia o wyłudzenie oraz stworzyć złudne przeświadczenie, że zamierza  wszystko spłacić i tylko chwilowo ma problemy (czyli w sumie robi wszystko, aby sprawa nie trafiła do komornika),
  • w pewnym momencie Mirosław P. umawia się z wierzycielami na rozmowy i po kolei oświadcza im wprost, że plany biznesowe mu totalnie nie wypaliły i prawdopodobnie będzie składał wniosek o upadłość spółki oraz że niestety nie wie, kiedy będzie miał środki na spłatę zobowiązań, bo spółka praktycznie nie posiada majątku, a on sam jako prezes bynajmniej też nie śmierdzi groszem prywatnym, więc nawet gdyby chcieli windykować, to nie będzie z czego,
  • wierzyciele oczywiście się wkurzają, no bo wychodzi na to, że będą mieli problemy z odzyskaniem swoich pieniędzy, a nawet jak do akcji wkroczy komornik, to Mirosław P. powie mu: Panie, ja to nie mam nic, i co mi Pan zabierzesz…?

 

Co dalej?

Wierzyciele Mirosława P. siedzą i zastanawiają się, co zrobić w tej sytuacji: czy, mówiąc potocznie, oddać sprawę do komornika, złożyć wniosek o upadłość spółki, a może windykować metodami „na ostro” z użyciem niekonwencjonalnych środków…? Ciężki temat w każdym razie. Wtem, całkiem niespodziewanie dla nich, na horyzoncie pojawia się nowy gracz, który zmienia nieco sytuację.

Graczem tym jest warszawska firma windykacyjna, która zgłosiła się do wierzycieli Mirosława P. i zaoferowała natychmiastowe odkupienie długu za 50% jego wartości, bez odsetek. Chęć zakupu windykatorzy motywują mniej więcej taką historią: Wie Pan, działamy na zlecenie poważnego, bardzo bogatego biznesmena, którego ten *$#^ Mirosław P. oszukał przy okazji robienia pewnego wspólnego interesu. Ów bogaty biznesmen, rzecz jasna chcący zachować anonimowość, potraktował to jako sprawę honorową i aktualnie zbiera „haki” na Mirosława P. min. skupując jego długi, aby „dojechać” go potem na amen, jak to się mówi. Oczywiście padają też delikatne sugestie, że metody windykacji niekoniecznie będą zgodne z prawem, no ale z takim cwaniakiem inaczej się nie da.

Co ciekawe, główny bohater tej historii, czyli Mirosław P., kilka miesięcy wcześniej sam zapewniał swoich wierzycieli o tym, że jest właśnie o krok od wejścia we wspólny biznes z kimś z listy 100 Najbogatszych Polaków tygodnika Wprost, a wtedy to na pewno się odkuje i pospłaca wszystkich wierzycieli w trybie ekspresowym. Te wcześniejsze zapewnienia „kleiły się” z historią opowiedzianą wierzycielom przez windykatorów, co podnosiło jej wiarygodność.

 

Wątpliwości wierzycieli

Aby wywrzeć odpowiednie wrażenie, windykatorzy „uświadomili” także biznesmenów odnośnie 2 rzeczy:

– Po pierwsze Mirosław P. ma długi u wielu różnych przedsiębiorców, co powoduje, że w przypadku oddania sprawy do komornika i tak odzyskają oni co najwyżej proporcjonalną część z licytowanego majątku spółki oraz majątku prywatnego (czyli niewiele albo wręcz bardzo niewiele), a na resztę pieniędzy przyjdzie im czekać latami, lub na tzw. święty nigdy.

– Po drugie ktoś tak ustosunkowany, jak zleceniodawca firmy windykacyjnej, jest w stanie załatwić sobie błyskawicznie tytuł wykonawczy (siła pieniądza i kontaktów), więc komornik w pierwszym rzędzie będzie prowadził egzekucję z każdego składnika majątku spółki na rzecz tegoż zleceniodawcy. A pozostali wierzyciele? Cóż, mogą co najwyżej wraz z pozwem złożyć wniosek o zabezpieczenie powództwa i starać się o przyłączenie do egzekucji, ale niestety zgodnie z zasadą proporcjonalności i w takim przypadku środki uzyskane w związku z egzekucją będą dzielone proporcjonalnie do wysokości roszczenia, a że bogacz ma roszczenia bardzo duże, to cóż… dla pozostałych wierzycieli niewiele zostanie.

Czyli sami widzicie, Panowie wierzyciele, jeśli zdecydujecie się walczyć przed sądem o swoje, to odzyskacie może z  5-10% swojej należności, to max, tracąc przy tym wiele czasu, energii i nerwów. Możecie też oczywiście uprzykrzyć Mirosławowi P. życie składając do sądu wniosek o upadłość jego spółki, no ale nie ma pewności, że to przejdzie. Poza tym nawet jeśli dojdzie do egzekucji długów z majątku prywatnego Mirosława P., to nie łudźcie się, że coś uzyskacie, bo to tzw. „gołudupiec”, który oficjalnie nie posiada żadnych cennych rzeczy – możecie nam wierzyć, nasi detektywi już to sprawdzili. W „mafijne” metody windykacji też nie polecamy się bawić, bo Mirosław P. to cwaniak, który i tak się nie przestraszy byle jakich bandziorków – co innego prawdziwych gangsterów, ale tych może przysłać tylko ktoś z dobrymi układami, także ten…  W tej sytuacji zaproponowane przez nas 50% wartości długu praktycznie od ręki to super deal dla Was – takiej okazji już nie będzie, bo zwykła firma windykacyjna nie działająca na niczyje zlecenie da Wam co najwyżej kilka – kilkanaście %, sami możecie podzwonić i sprawdzić wyceny. No a poza tym możecie być pewni, że Mirosław P. poniesie srogą odpowiedzialność za swoje cwaniactwa, bo nasz zleceniodawca nie odpuści i będzie go gnębił tak długo, że zedrze z typa i jego rodziny przysłowiowy ostatni grosz – a uwierzcie, że może zastosować wiele „niekonwencjonalnych” metod.

 

Rozwiązanie

Niektórym powyższe argumenty, jak i cała historia windykatorów opowiadających o „tajemniczym milionerze” mogą się wydawać nieco naciągane, ale jeśli by tak postawić się w roli wierzyciela, który zdaje sobie sprawę, że być może (może!) za jakiś czas po batalii sądowej odzyska kilkadziesiąt tys. PLN z kilkuset, a resztę prawdopodobnie przyjdzie mu spisać na straty VS pojawia się ktoś, kto od ręki daje ponad 200 tys. PLN i na straty spisuje się tyko połowę… No jednak trudny wybór – zwłaszcza, że w takiej sytuacji swoją rolę grają też emocje, a wizja „dojeżdżania” dłużnika przez mocnego przeciwnika jest całkiem przyjemna i nie trzeba samemu się męczyć…

Aby nie przedłużać tej historii: prawie wszyscy wierzyciele, oprócz jednego, zdecydowali się na cesję wierzytelności.  Nie było to może rozwiązanie super satysfakcjonujące, no ale lepszy wróbel w garści, niż gołąb na dachu… A kto się ucieszył najbardziej z takiego obrotu sprawy?

Oczywiście Mirosław P., który tak naprawdę dokonał wykupu swoich długów za połowę ich wartości za pomocą podstawionej firmy windykacyjnej. Nie trzeba chyba dodawać, że długi te nigdy nie trafiły do komornika i zostały anulowane – za wyjątkiem jednego z wierzycieli, który ich nie sprzedał. Tak więc nasz sprytny bohater dość prostym patentem „zarobił” całkiem spore pieniądze i oddalił od siebie widmo komornika. Osobną sprawą pozostaje to, skąd wziął pieniądze na wykup i czy od początku planował taki scenariusz – któż odgadnąć dziś zdoła…

 

Swoją drogą, skoro już przy temacie wykupu długów jesteśmy, zastanawia mnie czasami, dlaczego na polskim rynku nie działają brokerzy długów (nazwa umowna, bo nowa)…? No bo jest tak: fundusze sekurytyzacyjne skupują masowo różne długi za kilka – kilkanaście % ich wartości, a potem starają się ściągnąć całość od dłużników, co często jest skazane na porażkę. A gdyby tak istniał pośrednik, który reklamowałby się masowo w stylu: My damy Tobie możliwość pozbycia się starego długu za 50% jego wartości! To najlepsza oferta umożliwiająca wyjście na prostą – bądź sprytny, skorzystaj!

No a dalej to już czysta psychologia, nastawiona na wywołanie w odbiorcach przekazu przekonania w stylu: „Ja to jestem sprytny, połowę zapłacę tylko i wykiwam tę firmę windykacyjną, hehehe, a jeszcze pomogą mi pożyczkę załatwić na spłatę zadłużenia – dobry deal!”. Gdzie jak gdzie, ale w Polsce to by się raczej sprzedało, gdyż wielu rodaków uwielbia mieć poczucie, że oto właśnie okazali się sprytni i „wykiwali” jakąś dużą instytucję typu bank, czy tam firma windykacyjna.  Oczywiście funduszy sekurytyzacyjny, który działałby w porozumieniu z takim brokerem długów, odpalałby temu brokerowi, powiedzmy, 10%, a i tak byłby do przodu ok. 30% na każdej transakcji (odkup np. od banku za 10%, 10% prowizji dla brokera, sprzedaż za 50%). No i do tego nie musiałby się męczyć ze spłatami ratalnymi itd. – zakładam, że odkup długów za połowę ich wartości byłby możliwy tylko w przypadku jednorazowej spłaty, czyli czyste pieniądze do ręki, a jeszcze można by przy okazji oferować np. pożyczki pod zastaw i na nich zarabiać…

Możliwości teoretycznie jest wiele, no ale póki co taki biznes jeszcze nie powstał – może szkoda, może i nie, w każdym razie kto wie, może i sam bym wziął pod uwagę udział w takim przedsięwzięciu.

Potrzebujesz pomocy przy rozwiązaniu problemów związanych z przestępczością gospodarczą? Chcesz odzyskać tzw. trudny dług? A może potrzebujesz skutecznej ochrony antywindykacyjnej? Napisz do mnie: kontakt@bialekolnierzyki.com

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Auta z aukcji komorniczych

Dziś dla odmiany będzie coś o samochodach, żeby nie zanudzać Was non stop tą budowlanką (choć jest ona taką kopalnią ciekawostek, że jeszcze nie raz do niej wrócę). Na początek pytanie: skąd w Polsce wziąć samochód za ¼ jego wartości…? Kupić od złodziei, samemu ukraść…? Bynajmniej – wystarczy iść na aukcję komorniczą. Gdzie przekręt? Już wyjaśniam.

Oto na polskich aukcjach komorniczych mamy całkiem sporo aut, których współwłaścicielem jest bank (zwykle ma udział 49% lub 51%). Komornik licytując takie auto, a raczej jego „połowę”, sprzedaje udział dłużnika i nic poza tym. Nowy nabywca zatem zakupi auto, które będzie musiał współdzielić z bankiem, albo spłacić mu jego część. Z natury rzeczy instytucja taka, jak bank, nie będzie raczej zainteresowana współużytkowaniem pojazdu, bo i po co to mu. Ok, podobno czasem się zdarza, że bank wysyła do nabywcy takiego udziału z licytacji roszczenie dotyczące wydania pojazdu do współużytkowania np. przez 1 tydzień w miesiącu, ale to tylko taka gra mająca prowadzić do „zmiękczenia” nowego nabywcy, aby w negocjacjach dotyczących wykupu udziałów banku „wydusić z niego jak najwięcej.

No dobrze, a za ile taką „połowę” samochodu można kupić? Otóż pierwsza licytacja opiewa na ¾ szacunkowej wartości udziału, a druga (jeśli nie będzie chętnych w pierwszej licytacji) na ½. Przykładowo: mamy samochód oszacowany na ok. 100 tys. PLN, udział banku to ok. 51 tys. PLN, a komornik udział dłużnika wystawi na pierwszą licytację za jakieś 36 tys. PLN ceny wywoławczej, a na drugiej za jakieś 24 tys. PLN. Czyli teoretycznie, jeśli będzie tylko jeden chętny licytant, który zaoferuje cenę wywołania, to na drugiej licytacji kupi „połowę” auta za ¼ jego ceny, czyli za 24 tys. PLN.

No dobra, ale przecież trzeba spłacić bank (który będzie chciał uzyskać jak najwięcej za swoją część), ponieść inne koszty, więc to nie jest jakiś super deal chyba…? No nie jest, jeśli zakłada się, że wszystko chcesz wykonać uczciwie i zgodnie z prawem (i są podobno firmy, które robią to uczciwie). Jednak kreatywność „białych kołnierzyków” pozwala wyciągnąć z każdego interesu więcej, niż by się mogło zdawać. Otóż do licytacji przystępuje „słup”, który w pełni legalnie kupuje udział w samochodzie – a w licytacji udział może wziąć praktycznie każdy, kto wpłaci rękojmię, za wyjątkiem samego dłużnika i jeszcze kilku osób. Co się dzieje dalej? „Słup” otrzymuje auto wraz potwierdzeniem legalności nabycia, czasem z dowodem i kartą pojazdu, a czasem bez (bo dłużnik je ukrył i nie chce oddać, albo np. siedzi w więzieniu i nie ma możliwości oddania). No w każdym razie taki „słup” odjeżdża sobie spokojnie autem kupionym za ¼ jego wartości, ale z założenia ani myśli spłacać bankowi jego udziału. Auto zwykle zostaje bardzo szybko sprzedane obywatelowi któregoś z biedniejszych krajów UE, jak np. Bułgaria czy Rumunia, często pochodzenia „cygańskiego”, nie ma co ukrywać. Cenę można dać bardzo atrakcyjną, a specyficznych klientów z tamtych krajów mało interesuje to, czy auto jest legalne, czy nie – ważne, że tanie, a zainteresowanie będzie.

Ktoś powie: ale to bezsens jest, przecież taka Bułgaria czy Rumunia są w UE, polski bank na pewno zgłosi przywłaszczenie pojazdu, ten trafi do baz pojazdów kradzionych i nikt go już nie zarejestruje na legalu! Ja odpowiem: „Tomaszu”, jesteś małej wiary… Otóż wystarczy skorzystać chociażby z banalnie prostego procesu „legalizacji”, wielokrotnie praktykowanego nawet w Polsce, a mianowicie zakupić spalone auto z papierami za +- 10% ceny i oto już mamy „dawcę” do przeszczepu tabliczek z VIN. Myk, myk, przeszczep zrobiony i można już iść rejestrować auto. Jest profit.

Opisany proceder nie dzieje się na wielką skalę (zbyt mała liczba takich licytacji komorniczych), ale jednak występuje (i to od lat). Milionów nie da się na nim zarobić, ale np. kilkadziesiąt tys. PLN miesięcznie już tak – a to całkiem sporo, jak na tak banalnie prosty patent nie wymagający wielkich inwestycji.


Potrzebujesz pomocy
przy rozwiązaniu problemów związanych z przestępczością gospodarczą? Chcesz odzyskać tzw. trudny dług? A może potrzebujesz skutecznej ochrony antywindykacyjnej? Napisz do mnie: kontakt@bialekolnierzyki.com

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!