Handel kosztami – krótki przewodnik

Jakiś czas temu w mediach pojawiła się informacja o tym, jak to CBA zatrzymało tureckich biznesmenów z Wólki Kosowskiej, którzy wystawili fikcyjne faktury VAT na sumę ok. 160 milionów PLN – link do artykułu tutaj

Ze swojego doświadczenia powiem (a raczej napiszę) tak: to był tylko wierzchołek góry lodowej. Rzeczy, które działy się w takich miejscach, jak Wólka Kosowska, czy niesławny już Rzgów, można w zasadzie porównać do podatkowego Sin City: nie ma (czy też do niedawna nie było) nad tym wszystkim żadnej kontroli. Handel fakturami kwitł tam w najlepsze – i to nie tylko w wielkiej skali. Dziś pokrótce opiszę, jak wygląda ta cała „branża fakturowa”, opierając się przy tym na kilku najbardziej typowych przykładach.

 

Fikcyjne koszty vs puste faktury

Teoretycznie oba te pojęcia są takie same, ale w praktyce różnią się min. stopniem zaawansowania przygotowań – przynajmniej w ten sposób rozróżniają to osoby zajmujące się tą tematyką.

 

Fikcyjne koszty

W zdecydowanej większości przypadków dobrze zaaranżowane fikcyjne koszty występują w relacjach pomiędzy przedsiębiorcami, którzy już się znają. Jeden z nich wystawia więc drugiemu fakturę kosztową, którą następnie księguje u siebie. A jak to się dzieje, że sam nie płaci podatku? Tutaj już bywa różnie – np. może rozliczać stratę podatkową z lat ubiegłych (pisałem już o tym patencie) czy też nadwyżkę podatku naliczonego VAT, o którego zwrot sam nie zamierza wystąpić (ponieważ np. ma coś za uszami i obawia się kontroli ze skarbówki). Czy faktycznie opłaca się ryzykować? W przypadku niektórych biznesów, gdzie marże oscylują w okolicach 1-5%, gra jest warta świeczki – taki np. VAT „zoptymalizowany” o kilka % oznacza często zamknięcie miesiąca z zyskiem (lub też stratą, jeśli „nie optymalizujemy”). Cała operacja wymaga w każdym razie pewnych przygotowań, aby ewentualna kontrola nie nabrała podejrzeń co do fikcyjności transakcji. Tak więc tworzy się przeróżne specyfikacje zamówień, protokoły odbiorów, preparuje zapytania ofertowe i korespondencję itd. Nierzadko też wystawiona faktura dotyczy faktycznie zakresu prac wykonanych przez pracowników nabywcy takich kosztów, którzy realizują dane zadanie w godzinach pracy (bo np. aktualnie i tak nie ma klientów do obsłużenia). No i jeszcze na sam koniec występuje kluczowy element uwiarygadniający, a więc rzeczywisty przelew bankowy z konta kupującego koszty na konto ich sprzedawcy. Oczywiście, pieniądze te i tak mają w założeniu wrócić do przelewającego (po potrąceniu prowizji dla sprzedawcy kosztów, rzecz jasna), wypłacone zwykle w gotówce.

Jednak widać tutaj element ryzyka, jakim jest możliwość oszustwa – no bo w końcu mamy fakturę i mamy zapłatę za nią, więc teoretycznie sprzedawca faktur mógłby sobie nie oddać kasy i już. W praktyce jednak kupujący koszty zabezpiecza się na różne sposoby, lepsze i gorsze, jak chociażby:

– podpisywanie przez sprzedawcę kosztów weksli in blanco lub też opiewających na stosowne sumy,

– fikcyjne umowy pożyczek („pożyczającym” jest oczywiście kupiec kosztów),

– podpisywanie fikcyjnych umów niemożliwych do zrealizowania, a obarczonych wysokimi karami umownymi (rzecz jasna stroną płacącą kary ma być w razie czego sprzedawca kosztów),

– fikcyjne umowy pomiędzy sprzedającym koszty (tu powstaje zadłużenie), a spółką kontrolowaną przez kupującego faktury (tu powstaje wierzytelność),

– fikcyjne umowy sprzedaży np. drogich aut czy też maszyn (znów stroną „sprzedającą” jest handlarz fakturami).

Rzecz jasna są to dokumenty mające w domyśle służyć ułatwieniu windykacji pieniędzy kupującego fakturę w sytuacji, gdyby sprzedający jednak nie zamierzał ich zwrócić. Po dokonaniu zwrotu pieniędzy dokumenty takie są niszczone, nie rodzą też żadnych zobowiązań podatkowych, jeśli ustalenia w nich zawarte nie wejdą w życie i nie będą nigdzie zgłoszone. Niestety (albo i stety) takie środki ostrożności nie zawsze są skuteczne – np. w sytuacji, kiedy osoba otrzymująca przelew na kilkaset tys. PLN nagle zdecyduje się „rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady”, a nie ma żadnego majątku, to na drodze prawnej ciężko będzie jej coś zabrać. Bywały również i takie przypadki, w których pieniądze przychodziły na konto sprzedawcy faktur, po czym niemal natychmiast ulegały zajęciu komorniczemu (czy ustawionemu, czy też nie, to już trzeba byłoby rozpatrywać indywidualnie).

 

Puste faktury

Jeśli chodzi o tzw. puste faktury, to obrót nimi jest o wiele mniej finezyjny. To właśnie głównie takie dokumenty można było zakupić w centrach Wólce Kosowskiej czy też w Rzgowie. Cechą charakterystyczną takich „kwitów” jest to, że praktycznie nigdy nie dokumentują one rzeczywistych zdarzeń gospodarczych, a do tego niejednokrotnie firmy je wystawiające nie prowadzą jakiejkolwiek realnej działalności (no chyba, że są to np. zdesperowani bankruci, którym jest już w zasadzie wszystko jedno). Tacy sprzedawcy kosztów często nie rozliczają się wcale ze skarbówką lub też zwyczajnie nie księgują sprzedawanych faktur. Tego, co potencjalnie może to oznaczać dla kupującego, nie trzeba raczej szczegółowo omawiać – wystarczy zwykła kontrola krzyżowa, a w dzisiejszych czasach nieścisłości w JPK_VAT, aby zdemaskować fakturowy układ.

Jako swego rodzaju ciekawostkę warto jeszcze dodać, że x-lat temu zdarzali się cwaniacy, którzy sprzedawali tzw. podrabiane puste faktury. Jak to wyglądało? Zwykle tak, że sprzedawana faktura miała inny wzór niż te wystawiane na co dzień przez firmę sprzedawcy, nieco inaczej wyglądała także pieczątka, a podpis był robiony przez osobę niezwiązaną z firmą – dzięki takiej mistyfikacji nieuczciwy oszust mógł się w razie kontroli wypierać, że ktoś się pod jego firmę podszywa i że on sam nie ma nic wspólnego z tą pustą fakturą.

 

Puste faktury z Wielkiej Brytanii

Niejako przy okazji wypada wspomnieć o mniej znanym procederze, jakim było (jest) sprzedawanie kosztów polskim przedsiębiorcom przez firmy zarejestrowane w Wielkiej Brytanii – zarówno spółki kapitałowe, jak i jednoosobowe działalności gospodarcze. W przypadku tych ostatnich schemat wygląda/wyglądał często następująco:

– bezrobotny Polak otrzymuje ofertę pracy np. w budownictwie – warunkiem jest jednak założenie firmy na zasadzie self-employed, odpowiednika naszej jednoosobowej działalności,

– nasz rodak rzeczywiście pracuje przez jakiś czas, ale pracodawcy mają wszystkie dane jego firmy i wystawiają puste faktury na jego konto (oczywiście nigdzie tego nie księgując),

– współpraca obu stron się kończy, a oszuści nadal wystawiają jeszcze faktury kosztowe „w imieniu” Polaka jeszcze przez jakiś czas.

Nie jest wielką tajemnicą, że procederem tym trudnili się często Cygani mówiący po polsku, podobnie zresztą jak wyłudzaniem różnego rodzaju zasiłków socjalnych przy wykorzystaniu naszych rodaków, organizowaniu półniewolniczej pracy itp. Zdaję sobie sprawę, że niektórzy mogą mi tutaj zarzucić nietolerancję itp. ale taka jest prawda, nic na to nie poradzę. Ofiarami tego typu przestępczości padają głównie osoby dość nieporadne życiowo, które kompletnie nie orientują się w kwestiach związanych z prowadzeniem działalności gospodarczej, albo/i zostają wprowadzone w błąd przez przestępców.

 

Model pośredni pomiędzy fikcyjnymi kosztami, a pustymi fakturami

W dobie JPK_VAT działalność oszustów fakturowych jest w pewnym stopniu utrudniona, co nie oznacza wcale, że niemożliwa. Jedną ze stosowanych metod sterowania ryzykiem jest fikcyjny łańcuch przepływu faktur, który ma za zadanie oddalić zagrożenie odpowiedzialności karnej od kupca kosztów, które jest bardzo duże w przypadku bezpośredniej sprzedaży, tzn. kiedy mamy tylko dwie strony transakcji: kupującego A oraz sprzedającego B.

Sytuacja nieco się jednak zmienia, kiedy oprócz firm A i B mamy jeszcze firmy C, D oraz E, które służą jako bufory. Firma A kupuje bowiem pustą fakturę od firmy B, ale firma B normalnie rozlicza wszelkie podatki i płaci co trzeba, kupując sobie koszty od firmy C, która zresztą też ma porządek w księgowości, ponieważ ma faktury kosztowe/VAT od firmy D… I dopiero firma E zapewniająca koszty firmie D nie prowadzi żadnej księgowości i z niczego się nie rozlicza ze skarbówką. Do „odstrzału” w pierwszej kolejności idą więc firmy D i E, natomiast B i C są względnie czyste (zwłaszcza firma rzeczywiście sprzedająca koszty, czyli B), bowiem na gruncie obecnego orzecznictwa „uczciwy” kontrahent nie powinien odpowiadać za wałki robione przez kontrahentów jego kontrahenta – oczywiście o ile nie udowodni się tutaj działania wspólnie i w porozumieniu, a to nie zawsze jest łatwe.

Nie muszę chyba dodawać, że firmy z końca łańcucha (D i E) są zwykle zarejestrowane na słupów, którzy nie mają nic do stracenia – osoby śmiertelnie chore, kryminaliści-bankruci itp. Oczywiście, jeśli już dojdzie do wykrycia nieprawidłowości, to ktoś „poleci”, ale rzecz tutaj nie w tym, aby nie wykryli, tylko żeby nie ukarali kupującego (firma A). Taka rozbudowana infrastruktura oczywiście kosztuje, ale spółki – słupy oprócz optymalizacji kosztów są wykorzystywane również do innej przestępczej działalności, jak np. branie towaru w kredyt kupiecki, bez perspektywy spłacenia kontrahentów, rzecz jasna. Koniec końców więc się opłaca.

 

Jak wykrywa się lewe faktury

Ok, a jakie rzeczy budziły wobec tego największe podejrzenia kontrolerów? Oto kilka podstawowych punktów zaczepienia, czy też punktów sygnalnych, jak kto woli:

– niezgodności w JPK_VAT (oczywista oczywistość)

– wysokie faktury wystawiane przez podmioty, które nie mają teoretycznie żadnego zaplecza i możliwości niezbędnych do zrealizowania danego zlecenia (np. mała kwiaciarnia nagle staje się jednym z głównych wykonawców wielomilionowej inwestycji budowlanej, to akurat autentyczny przypadek zresztą)

– zbyt duża wysokość faktur w stosunku do tych otrzymywanych dotychczas przez dane przedsiębiorstwo – np. firma A do tej pory otrzymywała od dostawców faktury na 50-60 tys. PLN miesięcznie, a tu nagle w jednym miesiącu bach, faktura kosztowa na pół miliona PLN

– faktury są wystawione przez firmę, która nie miała dotychczas styczności z daną branżą – np. mała firma przewozowa nagle wystawia fakturę kosztową na dostawę mocno specjalistycznych usług IT

– duża ilość transakcji składających się na wysoką sumę, przeprowadzanych z tym samym kontrahentem – ta okoliczność dotyczy niektórych branż, które zwykle charakteryzują się modelem rozproszonych dostawców i sprzedaży do wielu mniejszych konsumentów

– faktury wystawione są przez firmy działające w branżach aktualnie najbardziej narażonych na przestępstwa związane z wyłudzaniem podatku VAT

– występuje swego rodzaju kumulacja, czyli wystawieniem przez jedną firmę na rzecz drugiej kilku lub kilkunastu faktur opiewających na dużą sumę (przestępcy liczą przy tym, że takie rozbicie kosztów na x-faktur zamiast ujęcie ich na jednej zmyli kontrolerów) – jest to szczególnie widoczne, kiedy ma miejsce stosunkowo często, czyli kilka razy w roku

– stwierdzenie, że potencjalny sprzedawca lewej faktury ma niezapłacone należności względem US i/oraz ZUS w znacznej wysokości

– stwierdzenie, że potencjalny sprzedawca lewej faktury widnieje w rejestrze podatników niezarejestrowanych lub wykreślonych z rejestru VAT

– organy skarbowe docierają do tzw. farmy faktur kosztowych (organizator procederu masowo sprzedaje je różnym podmiotom) i idą po nitce do kłębka, czyli biorą ewidencję lewych faktur (o ile do niej dotrą, oczywiście), a następnie robią kontrolę wszystkim firmom, których dane znajdą się w znalezionej tejże ewidencji

 

Branże podwyższonego ryzyka

Oprócz tego wypadałoby jeszcze wymienić rodzaje fakturowanych usług, które do niedawna budziły największe zainteresowanie kontrolerów:

– usługi informatyczne

– wszelkiego rodzaju usługi doradcze i szkoleniowe

– usługi związane z promocją, projektowaniem materiałów reklamowych, kampaniami reklamowymi itp.

– opracowanie strategii i analiz rynkowych

– pośrednictwo w pozyskaniu klientów

Oczywiście, to nie jest też tak, że korzystanie z tego typu usług z automatu wydawało się podejrzane, ale jeśli wykonawcą była mała firma o zupełnie innym profilu działalności niż wynikałoby to ze specyfiki zlecenia, to wiarygodność całego dealu była rzecz jasna dość słaba.

 

Kilka słów na zakończenie

Jeśli chodzi o obecną kondycję rynku lewych kosztów, to po wprowadzeniu JPK_VAT ich liczba spadła o jakieś 50% (tak przynajmniej mówią oficjalne szacunki). Oszuści jednak działają dalej, choć niewątpliwie musieli się wyspecjalizować, aby przetrwać (tzn. nie dać się złapać przynajmniej przez pewien czas) – przykładem jest chociażby opisany powyżej model pośredni pomiędzy fikcyjnymi kosztami, a prymitywnym wystawianiem pustych faktur na zasadzie „jak leci”. To są już jednak zmartwienia przestępców, a prowadząc biznes warto mieć świadomość, że zakup faktur kosztowych to spore ryzyko wtopy – może nie dziś i nie jutro, ale nawet za kilka lat, kiedy zakończy się śledztwo…

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

„No shipping to Poland” – dlaczego?

Wiele osób robiących zakupy w sieci zastanawiało się nieraz zapewne, jak to jest, że wiele zagranicznych sklepów nie zgadza się na wysyłkę towaru do Polski. No niestety, trzeba przyznać, że winna jest temu pewna grupa naszych rodaków, którzy opracowali różne „patenty” dotyczące tego, jak oszukiwać firmy z Niemiec, Francji czy Włoch – jedną z takich metod opiszę na przykładzie.

 

Jak oszukać sklepy internetowe

Grupa złożona z kilku młodych chłopaków zamawiała towary z zagranicznych sklepów internetowych – ale tylko takich, które oferowały zwrot na swój koszt. Najczęściej były to jakieś ciężkie przedmioty, np. mniejsze meble czy duże części samochodowe, ale nie tylko. Dlaczego liczyły się wymiary? Ponieważ owi „geniusze zła” wykombinowali sobie, że będą podrabiać w Photoshopie faktury od kurierów za wysyłkę za granicę, rzecz jasna podając tam mocno zawyżone kwoty, co w przypadku dużych paczek nie budziło wielkich podejrzeń w zagranicznych sklepach (przynajmniej do pewnego czasu). Przykładowo nasi bohaterowie potrafili wiec odesłać do zagranicznego sklepu paczkę za 200 PLN (tyle płacili u brokera kurierskiego), a na podrobionej fakturze dać kwotę za przesyłkę równą 200 Euro. Zachodnioeuropejskie sklepy zwracały im te pieniądze na konto w zasadzie bez mrugnięcia okiem, bo po pierwsze takie mają na ogół standardy obsługi klienta, a po drugie nie miały orientacji w polskim rynku kurierskim i nie wiedziały, ile rzeczywiście takie wysyłki z Polski kosztują.

 

Jak przestępcy rozwijali swój „biznes”

W pierwszych miesiącach działalności grupa odsyłała kilka – kilkanaście takich paczek tygodniowo, a na każdej byli w stanie wyciągnąć ponad 100 Euro. Początkowo paczki przychodziły wyłącznie na ich adresy, jednak skala przedsięwzięcia szybko się zwiększała, więc chłopaki wciągnęli do współpracy znajomych z podwórka, okolicznych meneli itd. – a że płacili po 100 PLN od każdej paczki wysłanej na udostępniony adres, to chętnych do dorobienia sobie nie brakowało. Liczba paczek tak się jednak zwiększała, że to rozwiązanie też po pewnym czasie przestało wystarczać – po prostu każdy sklep przestawał wysyłać towar na dany adres jeśli stwierdził, że na 10 (czasem więcej, czasem mniej) wysłanych tam paczek wszystkie wracały. Ale i na to znalazła się rada – było nią dogadanie się z ludźmi z pewnej sortowni kurierskiej (rzecz jasna nielegalnie), aby ta ściągała z taśmy paczki z konkretnych sklepów zagranicznych i nie przesyłała ich dalej. Dało to chłopakom możliwość podawania w zasadzie dowolnych adresów w całym województwie, które obsługiwała ta sortownia = nie było podejrzanej „kumulacji” zwrotów z tych samych lokalizacji.

 

Dlaczego zagraniczne sklepy nie chcą wysyłać towaru do Polski

Grupa ta stosowała ten schemat najprawdopodobniej przez kilka lat i ciężko jednoznacznie stwierdzić, jak duże szkody spowodowała – szacunkowo w grę mogło wchodzić kilka tysięcy paczek, co dawałoby zarobek w wysokości kilkuset tysięcy Euro. Niby drobne w skali przestępstw gospodarczych, ale historia ta stanowi ciekawy przykład tego, w jaki sposób zaczynają niektórzy szemrani biznesmeni i jak gromadzą kapitał na rozwijanie swej przestępczej działalności. Jeden z chłopaków stanowiących trzon grupy został bowiem zatrzymany za uczestnictwo w karuzeli VAT, a reszta też podobno nie podążyła drogą uczciwości. No i wreszcie na sam koniec odpowiedź na pytanie postawione w tytule: zagraniczni handlarze przeanalizowali sobie, że zbyt duża część wysyłek do naszego kraju przynosi im straty i w związku z tym po prostu nie opłaca im się obsługiwać tego kierunku. Oczywiście cierpią na tym uczciwi polscy konsumenci, którzy w tej sytuacji niejednokrotnie nie mogą  skorzystać z naprawdę ciekawych ofert, no ale cóż, mogą za taki stan rzeczy podziękować co poniektórym „sprytnym” rodakom.

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

 

Jak można wyłudzić pieniądze dzięki danym z giełdy transportowej

Dziś będzie małe uzupełnienie do mojego wpisu sprzed tygodnia dotyczącego kradzieży towaru metodą na przeładunek. Okazało się bowiem, że nie tak dawno miała miejsce ciekawa akcja związana z serią wyłudzeń w branży transportowej, którą, moim zdaniem, warto pokrótce opisać.

 

Schemat działania

Firma Stalex (nazwa przypadkowa) chce wysłać klientowi towar za pośrednictwem jednej z najpopularniejszych w naszym kraju giełd transportowych, gdzie dogaduje się z przewoźnikiem Max-Trans (również nazwa przypadkowa) co do szczegółowych warunków wysyłki towaru – dane kierowcy i auta, data i godzina, numer rampy oraz ładunku, miejsce załadunku i rozładunku oraz kontakty do załadowcy i rozładowcy. Kiedy warunki zostały zaakceptowane przez obie strony, przewoźnik Max-Trans wystawiał fakturę z odroczonym terminem płatności na 30-40 dni, a wszystkie niezbędne dokumenty wysyłał do firmy Stalex w terminie do 14 dni od dnia wykonania usługi.

Taki model działania powtarzał się wielokrotnie i nie było żadnych problemów, aż tu na przełomie roku (czyli w okresie, kiedy firmy często zmieniają dostawców usług bankowych) do firmy Stalex zadzwonił ktoś, kto przedstawił się jako szef Max-Transu, po czym przeprosił, że tak późno to zgłasza, ale zmieniły się u nich numery kont bankowych i za jakieś pół godziny wyśle stosowną notę. Dodatkowo zaufanie wzbudził tutaj fakt, że rozmówca podający się za przewoźnika podał wszelkie szczegóły transportu (włącznie z danymi kierowcy), które były w zasadzie znane tylko tym dwóm stronom transakcji.

Po rzeczonych 30 minutach rzeczywiście przyszła nota z maila łudząco podobnego do tego, z jakiego korespondencję prowadził dotąd przewoźnik Max-Trans – dopiero po całej akcji ktoś z firmy Stalex zauważył, że w adresie zamiast podkreślnika był myślnik. Oprócz tego w zasadzie nie było się do czego przyczepić – zwłaszcza, że nota była podbita oryginalną pieczątką przewoźnika, a podpis też wyglądał na autentyczny.

Tak więc osoba odpowiedzialna za płatności po stronie firmy Stalex puściła przelew na wskazane w notce nowe konto i zapomniała o całej sprawie – do czasu… Wkrótce zadzwonił bowiem pracownik z Max-Transu z pretensjami, dlaczego jeszcze nie dostali płatności za ostatnią fakturę, choć termin już minął.  Pracownik Stalexu odpowiedział, że jak to, przecież przelew wysłali już x-dni temu, a sam szef Max-Transu dzwonił w sprawie zmiany konta i nawet wysłał oficjalną notę w tej sprawie…

 

Jak do tego doszło?

Pierwsze pytanie jest takie: skąd przestępcy mieli dane z faktur wraz ze wzorami pieczątek i podpisów? Ich zdobycie okazało się banalnie proste: otóż osoba podająca się za pracownika Stalexu zadzwoniła do siedziby Max Transu i poprosiła o przesłanie duplikatu faktury, motywując to tym, że „księgowość gdzieś tam ją zapodziała, a termin płatności się zbliża, więc chcielibyśmy to rozliczyć już”. Przewoźnik wysłał co prawda duplikat, ale bez pieczątki i podpisu – przestępcy poprosili więc o fakturę z pieczątką i podpisem „bo księgowy bez tego nam nie przyjmie”, no i takową fakturę dostali. Jako ciekawostkę dodam, że wyłudzenie faktury miało miejsce w ten sam dzień, w którym rzekomy szef Max-Transu zadzwonił do Stalexu i poinformował o zmianie konta bankowego. Świadczy to poniekąd o tym, że akcja została dobrze zaplanowana i przeprowadzona w szybkim tempie, co niejednokrotnie warunkuje powodzenie przy tego typu działaniach.

Pytanie drugie: skąd przestępcy mieli wrażliwe dane dotyczące realnego zlecenia, jakie Max Trans miał zrealizować dla firmy Stalex (data i miejsce załadunku i rozładunku, dane auta i kierowcy itd.), skoro te informacje były znane tylko przedstawicielom obu firm? Otóż, dziwnym trafem, giełda transportowa pośrednicząca w transakcji kilka tygodni wcześniej miała poważną awarię serwerów – chodziły plotki, że było to włamanie, ale oczywiście przedstawiciele giełdy zaprzeczyli temu z całą stanowczością twierdząc, że złamanie zabezpieczeń jest w tym przypadku niemożliwe. Cóż… Interesujący jest też fakt, że przestępcy dysponowali numerami różniącymi się zwykle tylko o 2-3 cyfry od oryginalnych numerów poszkodowanych firm, co również wymagało nieco zachodu i pozwala domniemywać, że za całą akcją stała naprawdę dobrze zorganizowana grupa.

 

Co ze śledztwem w tej sprawie?

Szef firmy Stalex, który został „zrobiony” przez oszustów na kilka tys. PLN, postanowił zgłębić temat. Po przeprowadzeniu prywatnego dochodzenia okazało się, że w całym kraju w tym samym okresie oszukano w ten sposób kilkaset innych firm, wiele z nich na zdecydowanie wyższe kwoty, więc łupem oszustów mogło paść kilka milionów PLN. Oczywiście poszło zgłoszenie na policję, ale, co było do przewidzenia, w toku czynności okazało się, że właścicielem konta na które Stalex przelał pieniądze, jest osoba znajdująca się w domu opieki, która nie ma o niczym pojęcia. Pieniądze zaś zostały podjęte z bankomatu dzień po wykonaniu przelewu i tu cały ślad się urwał. Co prawda śledztwo dalej trwa (już od roku 2016 zresztą), ale póki co można je uznać za „zamrożone” – słupy są uniewinniane, a organizatorów procederu póki co nie udało się ustalić.

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!