Weksel in blanco – w jaki sposób wykorzystywali go lichwiarze

Co prawda w dzisiejszych czasach weksle in blanco są nieco rzadziej stosowaną formą zabezpieczenia transakcji, aniżeli bywało to kiedyś, ale wiele osób ciągle chętnie się nimi posługuje. Problem jest taki, że nie wszyscy robią to w sposób uczciwy, co niejednokrotnie może prowadzić do sporych kłopotów wystawcę takiego weksla – i właśnie o takich przypadkach będzie dzisiejszy wpis.

Jak przejąć nieruchomość wartą nawet kilkukrotnie więcej, niż kwota zobowiązania widniejąca na wekslu

Niektórzy lichwiarze posiadający „układy” w grupach przestępczych, bardzo chętnie korzystali z dobrodziejstw weksli in blanco. Wyglądało to często tak, że w lokalnym środowisku biznesowym pojawiał się budzący zaufanie człowiek, który udzielał pożyczek prywatnych np. na rozkręcenie biznesu. Rzecz jasna pieniędzy nie mógł otrzymać byle kto, lecz tylko osoby dysponujące odpowiednim zastawem (np. nieruchomościami). Pożyczkodawca sprawdzał, czy takie potencjalne zabezpieczenie nie jest obciążone prawnie (np. czy nie ma na nim hipoteki), po czym pożyczał odpowiednią kwotę. Przy okazji transakcji sporządzano weksel in blanco, a do niego dodawano umowę wekslową, w której wpisywano maksymalną wysokość zobowiązania, np. 200 tys. PLN, czyli teoretycznie zgodnie z prawem pożyczkodawca nie mógł zażądać więcej, niż wyszczególniona w umowie kwota pożyczki + ewentualne odsetki za zwłokę oraz jakaś kara umowna. Teoretycznie więc mógł czuć się względnie bezpiecznie, ale…

Po jakimś czasie okazywało się, że pod dom wystawcy weksla przyjeżdżało kilku smutnych Panów w luksusowym samochodzie z ciemnymi szybami, którzy mówili mu, że oto mają jego weksel, więc musi im zapłacić 300 tys. PLN do, dajmy na to, przyszłego wtorku, zgodnie z datą zawartą w tym dokumencie. A jeśli nie ma akurat gotówki? A to łaskawie zgodzą się np. na przepisanie na nich posiadanej przez dłużnika wekslowego nieruchomości (wartej o wiele więcej, niż wynosiła kwota zobowiązania), dodając przy tym, że w razie odmowy ewentualna windykacja sądowa będzie tu w zasadzie najmniejszą nieprzyjemnością. Dłużnik po chwili szoku mówił, że przecież on wystawiał tylko jeden weksel dla kogoś zupełnie innego, do którego ma zresztą umowę wekslową oraz że tylko 200 tys. PLN tam miało być i prosił smutnych Panów o pokazanie dokumentu. I co się okazywało? Oto na okazanym wekslu, który był niegdyś wekslem in blanco, widniały dane innego wierzyciela, niż na umowie wekslowej, kwota też była zupełnie inna (wyższa) – tylko dane i podpis dłużnika były jego własne, autentyczne. Co, jak, dlaczego…?

Jak do tego doszło?

Bardzo prosty błąd – weksel opierał się na standardowym wzorze, który nie zawierał tak istotnych informacji, jak chociażby dane remitenta (pierwotny wierzyciel), dokładna kwota i waluta zobowiązania oraz data jego powstania. De facto oznaczało to, że posiadacz takiego weksla mógł w nim wpisać w zasadzie dowolną kwotę oraz dowolne dane wierzyciela. W praktyce więc wychodziło na to, że pierwotna umowa wekslowa stawała się bezużytecznym świstkiem papieru, ponieważ dotyczyła teoretycznie całkiem innego weksla (choć praktycznie tego samego w sensie fizycznym). Nie można bowiem obalić weksla z autentycznym podpisem i danymi dłużnika w oparciu o umowę wekslową zawartą z innym podmiotem, niż ten, który widnieje w niniejszej umowie! Oczywiście tak „zrobionym” dłużnikom wekslowym pozostawała droga sądowa i próby wykazania, że padli ofiarą oszustwa, ale po pierwsze byłoby to dość trudne do udowodnienia, a po drugie mieli oni świadomość, że mało empatyczni lichwiarze, nawet ewentualnie przegrywając w sądzie, zwyczajnie im nie odpuszczą…

Lichwiarze w akcji, czyli zawyżanie wysokości zobowiązania

Spotykane były również przypadki, w których lichwiarze po prostu wykupywali taki weksel in blanco, na którym sprzedający wpisał wyższą kwotę – np. 250 tys. PLN zamiast ustalonych pierwotnie 200 tys. PLN. Rzecz jasna był to wykup fikcyjny, gdyż tak naprawdę od samego początku to oni kontrolowali całą sytuację. Następnie „nawiedzali” dłużnika i mówili mu, że weksel został przeniesiony na nich w drodze indosu (został im sprzedany) jako wypełniony przez pierwotnego posiadacza, a oni nabyli go w tzw. dobrej wierze, tzn. np. nie wiedzieli, że kwota na nim jest drastycznie zawyżona, więc ich prawa są chronione! Bo prawo mówi, że jeżeli weksel niezupełny w chwili wystawienia został potem uzupełniony niezgodnie z zawartym porozumieniem (umowa wekslowa) i następnie sprzedany, to dłużnik nie może podnosić wobec nowego posiadacza zarzutu, że nie zastosowano się do tego porozumienia – rzecz jasna za wyjątkiem, gdyby nowy posiadacz działał w tzw. złej wierze lub dopuścił się rażącego niedbalstwa przy nabyciu, co jest w praktyce bardzo trudne do udowodnienia.

Oczywiście, dłużnik mógłby walczyć przed sądem o swoje, tj. o przywrócenie zobowiązania w takiej wysokości, jaka widniała w umowie wekslowej (przypominam: w opisywanym przypadku było to 200 tys. PLN, a nie 250 tys. PLN, których żądali smutni Panowie) i miałby szansę na wygraną – orzecznictwo sądowe w podobnych sprawach jest wszak dość jasne, zgodnie z zasadą, że nikt nie może przenieść na drugiego więcej praw, niż sam posiada. Tak więc w przyjętej praktyce odpowiedzialność wekslowa dłużnika istnieje w takich granicach, w jakich odpowiadałby on w przypadku prawidłowego wypełnienia weksla. Czyli jeśli na umowie wekslowej było max. 200 tys. PLN, to do takiej kwoty mógł odpowiadać dłużnik – nawet wtedy, gdyby nowy wierzyciel nabył weksel od pierwotnego posiadacza z już wpisaną kwotą 250 tys. PLN. Oczywiście, nabywca weksla mógłby potem żądać od jego sprzedawcy zadośćuczynienia, ale to już zupełnie inna historia.

W opisywanym przypadku jest jednak taki problem, że dłużnik musiałby iść do sądu, a to kosztuje, wynik sprawy też nie do końca pewny, zapłacić zobowiązanie i tak trzeba będzie (choć nieco mniej), a tutaj jeszcze smutni Panowie wywierają mocną presję psychiczną, więc może jednak lepiej oddać im nieco więcej pieniędzy i mieć spokój… No i właśnie to drugie wyjście było często spotykane – zwłaszcza wtedy, kiedy lichwiarze nie przeginali z wysokością powiększeniem kwoty na wekslu. Był to zresztą doskonały sposób na zwiększenie profitów od pożyczanego kapitału, do tego względnie bezpieczniejszy od stosowania kosmicznych odsetek, których wysokość można byłoby dość łatwo obniżyć w sądzie.

O czym więc pamiętać przy tworzeniu weksli in blanco?

Pierwsza rzecz to stworzenie umowy wekslowej (zwanej także deklaracją), która będzie dokładnie precyzowała okoliczności wystawienia weksla. W umowie takiej powinny znaleźć się następujące rzeczy: data jej sporządzenia, dane wystawcy oraz remitenta (wierzyciela),  stosunek prawny na zabezpieczenie którego został wystawiony weksel (np. zabezpieczenie pożyczki), maksymalna wymagana kwota, okoliczności uprawniające wierzyciela do wypełnienia weksla oraz termin, do którego wierzyciel może wypełnić weksel in blanco.

Druga rzecz to odpowiednie wypełnienie samego weksla: w szczególności muszą się więc na nim znaleźć dokładne dane zarówno wystawcy, jak i remitenta oraz dokładna data wystawienia.

Trzecia rzecz: zarówno w umowie wekslowej jak i na samym wekslu należy umieścić klauzulę: „nie na zlecenie” lub „zakaz indosowania”. Dzięki temu można bowiem zabezpieczyć się przed drugą z opisanych dziś metod, to jest przed negatywnymi konsekwencjami wynikającymi z przeniesienia własności weksla na osobę zupełnie inną, niż ta, której pierwotnie go wręczaliśmy.

Na zakończenie

Co do samych weksli in blanco, to nie taki diabeł straszny, jak go malują – trzeba tylko zachować ostrożność i uważać na pozornie nieistotne szczegóły, bo można się na nich konkretnie wyłożyć.

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Malta, a turystyka (podatkowa)

Weekend za pasem, pogoda piękna, więc można by się wybrać gdzieś na wypoczynek albo nawet krótki urlop… A że akurat jestem człowiekiem, który lubi łączyć przyjemne z pożytecznym, więc tak sobie pomyślałem, że dobrym kierunkiem mogłaby być chociażby Malta. Dlaczego właśnie ta wyspa? A więc:
a) przyjemnie, bo śródziemnomorski klimat i piękne plenery
b) pożytecznie, bo przy okazji można co nieco zaoszczędzić na podatkach

O walorach turystycznych nie będę się rozpisywał, natomiast jeśli chodzi o punkt b), to faktycznie można co nieco ugrać w tym temacie – np. w oparciu o poniższy schemat zastosowany przez pewnego turystę.

Tenże turysta był polskim rezydentem podatkowym, który posiadał tzw. ośrodek interesów życiowych na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej, więc podlegał opodatkowaniu od całości swoich dochodów w Polsce. Tak się złożyło, że akurat otwierał on nowy biznes, z którego zamierzał ciągnąć spore profity, więc nie w smak mu było oddawanie znacznej części swoich zysków polskiemu fiskusowi. Co więc zrobił? Wsiadł w samolot, poleciał na Maltę i tam objął funkcję Dyrektora Zarządzającego w Radzie Zarządzającej spółki kapitałowej z siedzibą na terytorium Malty (odpowiednik polskiej spółki z o.o.). Podstawowa strategia biznesowa tej maltańskiej spółki zakładała uczestnictwo w różnych spółkach kapitałowych na obszarze UE, ale miejsce faktycznego zarządu, gdzie podejmowane były decyzje dotyczące  całości struktury (w tym także zagranicznych zakładów i oddziałów), stanowiło terytorium Malty.

Następnie owa maltańska spółka wespół z polską spółką z o.o. utworzyły spółkę komandytową, która wykonywała faktyczną działalność gospodarczą na terytorium RP, posiadając tutaj biura, maszyny, pracowników, samochody, kontrahentów itd. Oczywiście, w związku z takim obrotem sprawy spółka maltańska została zarejestrowana na terenie naszego kraju do celów podatku dochodowego od osób prawnych, gdzie miała wypełniać ciążące na niej obowiązki podatkowe. Podstawową działalnością spoczywającą na barkach tejże maltańskiej spółki miało być zarządzanie i nadzór nad polską spółką komandytową, a także reprezentowanie na zewnątrz polskiej spółki komandytowej wespół z polską spółką z o.o. Wspomniana polska spółka z o.o. z kolei miała zajmować się wyłącznie reprezentowaniem spółki komandytowej na zewnątrz i nie brała udziału w zarządzaniu nią.

I teraz uwaga! Czym innym jest według prawa reprezentowanie spółki w stosunkach zewnętrznych, a czym innym prowadzenie jej spraw! Poza tym nasz turysta zgodnie ze stanem faktycznym nie był:

– ani członkiem zarządu spółki maltańskiej

– ani udziałowcem spółki maltańskiej

– ani członkiem zarządu polskiej spółki z o.o.

– ani udziałowcem polskiej spółki z o.o.

Kim więc był? Przypominam: był Dyrektorem Zarządzającym będącym członkiem Rady Zarządzającej, jednocześnie nie będąc członkiem Rady Dyrektorów spółki maltańskiej, a w praktyce osobą posiadającą prawie nieograniczoną władzę dotyczącą zarządzania polską spółką komandytową. Jednocześnie, czego nie można pominąć, nasz turysta nie wykonywał czynności dla maltańskiej spółki ani jako pracownik, ani jako doradca, ani jako konsultant! Na jakiej zasadzie więc tam działał…? Otóż działał na takiej podstawie, że został uprawniony do wykonywania funkcji Dyrektora Zarządzającego poprzez Akt Powołania i statut spółki maltańskiej, który to Akt był także podstawą do wypłaty wynagrodzenia z tytułu funkcji pełnionej w tejże spółce.

Ok, wiem, że to nieco zagmatwane i trudno przez to przebrnąć, więc nie będę Was katował, drodzy Czytelnicy, dalszymi szczegółami, tylko przejdę od razu do sedna sprawy. Otóż zgodnie z oficjalnymi umowami międzynarodowymi podpisanymi przez Polskę i Maltę, nasz turysta w odniesieniu do swoich dochodów z tytułu pełnienia funkcji Dyrektora Zarządzającego w Radzie Zarządzającej maltańskiej spółki, uzyskał całkowite zwolnienie z opodatkowania podatkiem dochodowym od osób fizycznych na terytorium RP, niezależnie od sposobu uregulowania opodatkowania tego dochodu na Malcie.

W praktyce więc wyglądało to tak, że główny bohater niniejszego wpisu mógł pobierać pensję w wysokości np. 200 tys. PLN miesięcznie nie płacąc od tego podatku w Polsce, tylko na Malcie, gdzie z kolei…  To akurat jest już temat na osobny wpis – dodam tylko, że np. w przypadku osób prawnych odpowiednia struktura optymalizacyjna pozwalała na legalne obniżenie wysokości podstawy opodatkowania do poziomu 0,01% dochodów.

No i to na tyle na dziś – miłego weekendu życzę, oczywiście niekoniecznie spędzonego na Malcie.

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Jak udowodnić, że karuzela VAT rzeczywiście była karuzelą

W sieci można bez problemu znaleźć wiele mniej lub bardziej szczegółowych opisów i schematów karuzel VAT-owskich oraz lakonicznych informacji dotyczących zatrzymań i zarzutów dla członków grup przestępczych. Niestety, nikt (albo prawie nikt) nie opisuje tego, co się dzieje już po wykryciu karuzeli VAT-owskiej i na jakiej podstawie służby oraz sądy uznają, że zamiast rzeczywistego, miejsce miał fikcyjny obrót gospodarczy ukierunkowany na uszczuplenie bądź wyłudzenie podatku. Tymczasem, moim skromnym zdaniem, jest to bardzo ciekawe zagadnienie, które bez wątpienia zasługuje na omówienie (oczywiście w takim zakresie, na jaki pozwala litera prawa). Tak więc dziś przed Państwem unikalne zestawienie prezentujące dowody i poszlaki wprost z sali rozpraw, w oparciu o które sędziowie „przybijali” VAT-owcom fikcyjność transakcji gospodarczych oraz uczestnictwo w karuzelach podatkowych. Trochę tego jest (a to i tak tylko mały wycinek), więc dla zwiększenia wygody czytania podzieliłem treść na kilka działów tematycznych.

 

Prezes pod ostrzałem, czyli dziury w zeznaniach

1. Prezesi spółek rzekomo handlujących biokomponentami do paliw nie byli w stanie określić, jak wyglądają opakowania rzekomo sprzedawanych przez nich produktów, ani w jakich jednostkach logistycznych odbywał się obrót towarem (ile tabletek biokomponentów znajduje się w opakowaniu, ile opakowań mieści się na jednej palecie, ile kilogramów waży taka paleta itd.).

2. Prezesi nie byli w stanie podać nazw firm, z którymi rzekomo handlowały ich spółki, choć podpisywali się pod wystawianymi fakturami zawierającymi takie dane. Sędziowie słusznie uznali, że taka sytuacja jest niespotykana w przypadku realnych transakcji opiewających na setki tysięcy złotych.

3. Pani Prezes jednej ze spółek uczestniczących w karuzeli podczas przesłuchania nie była w stanie podać, na którym piętrze mieści się biuro jej firmy. Nie miała także pojęcia o rozkładzie pomieszczeń biurowych, co świadczyło o tym, że nigdy w tym biurze nie była (inny z oskarżonych prezesów zeznał tymczasem, że to właśnie w tym biurze Pani Prezes osobiście podpisywała z nim umowy, co stawiało w wątpliwym świetle prawdziwość jego zeznań).

4. Prezesi uczestniczących w karuzeli spółek mających siedziby w kilku różnych krajach europejskich, wywodzili się z okolic jednego miasta (konkretnie leżącego na Białorusi), co pozwala domniemywać, że byli oni rekrutowani do celów przestępczych przez tę samą osobę korzystającą przy tym ze swoich lokalnych znajomości. Oprócz tego fakt, że osoby z tej samej okolicy założyły firmy w różnych miejscach za granicą i handlowały prawie wyłącznie między sobą, daje przesłanki co do tego, że mógł to być fikcyjny obrót mający na celu popełnianie przestępstw podatkowych.

5. Prezesi spółek wchodzących w skład domniemanej karuzeli już po zatrzymaniu korzystali z usług renomowanych (czyli drogich) kancelarii adwokackich, a nawet bywało tak, że jedna kancelaria obsługiwała kilku prezesów z tej samej grupy. Podejrzenia budził fakt, że prezesów owych teoretycznie nie było stać na taką obsługę prawną, co wynikało z deklarowanego przez nich i ustalonego w toku czynności kiepskiego stanu majątkowego. W takiej sytuacji najbardziej prawdopodobna wydawała się więc wersja, że to organizatorzy karuzeli zapewnili „osłonę” niżej postawionym członkom grupy, aby tym samym odpowiednio ukierunkować ich zeznania i uniknąć dzięki temu odpowiedzialności (przynajmniej w pewnym zakresie).

6. Prezes oskarżony o pełnienie jednej z czołowych ról w karuzeli twierdził, że nigdy nie wykonywał żadnych przelewów bankowych online, gdyż „jest za stary na ten cały Internet”. W rzeczywistości znaleziono przy nim tablet, za pomocą którego, jak stwierdzono później w toku analizy, logował się on na konta bankowe, przeglądał maile, a także udzielał się na portalach społecznościowych.

7. W tabletach i telefonach używanych do komunikacji pomiędzy członkami grupy VAT-owskiej i zawierających min. materiały ich obciążające, znaleziono także prywatne zdjęcia. Tym samym wersje oskarżonych twierdzących, że „ja nigdy nie używałem tego sprzętu, tylko kolega dał mi go na przechowanie” utraciły wiarygodność.

 

Nie ma karuzeli podatkowej bez firmy transportowej! (i to jest na ogół prawda)

1. Niektóre pojazdy, których numery rejestracyjne były wskazane w dokumentach CRM, w ogóle nie pojawiły się na terenie Polski w dniach rzekomego świadczenia usług transportowych dla spółek z karuzeli, inne ciężarówki z kolei zostały zarejestrowane w zupełnie innych punktach kraju, niż wynikało to z dokumentów transportowych.

2. Ten sam pojazd zgodnie z dokumentami był równolegle wykorzystywany przeze dwie różne spółki mające siedziby w dwóch różnych krajach, co wyglądało na mało prawdopodobne i stanowiło mocną przesłankę, że wykazane w papierach transporty tak naprawdę nie miały miejsca.

3. Kierowca mający rzekomo przewozić towar między spółkami z karuzeli nigdy nie był legalnie zatrudniony w firmie transportowej mającej realizować zlecenie. Sąd uznał za kompletnie niewiarygodne to, aby ktokolwiek powierzył towar o milionowej wartości nieznajomemu, najemnemu robotnikowi bez umowy, a na dodatek zlecił mu odebranie od kontrahenta należności za towar w gotówce (!) i przywiezienie jej osobiście do wysyłającego, co rzekomo miało miejsce zgodnie z zeznaniami oskarżonych.

4. Firmy transportowe rzekomo wykonujące przewóz cennych towarów były zarejestrowane w wirtualnych biurach, nie miały wykupionych zwyczajowych dla tej branży ubezpieczeń, a do tego niektóre z nich wykreślono z rejestru podatników VAT. Do tego kierowcy odpowiedzialni za transporty twierdzili, że pracowali „na czarno”, co świadczy o tym, że w rzeczywistości były to prawdopodobnie tzw. firmy – krzaki, których jedynym zadaniem było wystawianie dokumentów transportowych.

5. Brak jakiegokolwiek rozeznania prezesów spółek w kwestiach logistycznych dotyczących rzekomo wysyłanych towarów – np. pewien prezes twierdził, że dostawa towaru miała miejsce jednorazowo w bagażniku zwykłego auta osobowego, podczas gdy na podstawie dokumentów CRM udowodniono, że do przewozu deklarowanej ilości niezbędny byłby pojazd o powierzchni załadunkowej co najmniej 5 m3.

6. Rzekome dostawy towarów o dużej objętości były realizowane na adresy wirtualnych biur, gdzie zwyczajnie nie było ich gdzie rozładować ani gdzie przechowywać, a zdarzyło się i tak, że w miejscu rzekomego odbioru ładunku obowiązywał zakaz wjazdów dla samochodów ciężarowych.

7. Uzasadnione podejrzenia śledczych wzbudził stan wynajętego przez VAT-owców magazynu, przez który rzekomo przepływały ogromne ilości towarów – wyglądał na opuszczony i nieużywany od dawna, na drzwiach wisiała zardzewiała i zacinająca się kłódka, wejście było pokryte pajęczynami, a obrazu dopełniały puste i zakurzone wnętrza. Do tego doszły zeznania świadków w osobach właścicieli obiektu i sąsiadów, którzy nie widzieli nigdy, aby na dany magazyn przyjeżdżały jakieś transporty i aby jakieś stamtąd odjeżdżały. Dodatkowo towar o wielkiej wartości nie był ubezpieczony ani w żaden sposób monitorowany.

 

Bałagan w papierach i nietypowy obieg dokumentacji

1. W przypadku niektórych spółek korzystających z usług wirtualnych biur, występował nienaturalnie szybki obieg dokumentacji, wręcz niemożliwy do osiągnięcia w sytuacji realnych obrotów gospodarczych. Przykładowo przedstawiciel jednej ze spółek wysyłał pocztą oryginał umowy, a przedstawiciel drugiej spółki otrzymywał go już następnego dnia, rzekomo za pośrednictwem sekretariatu wirtualnego biura. Jak jednak ustalono, w normalnej sytuacji analogicznej do opisywanego przypadku, papiery takie zwykle docierały do adresata po kilku dniach roboczych, z uwagi na cykl pracy wirtualnych biur. Stanowiło to jedną z przesłanek, że dokumentacja była tak naprawdę fabrykowana.

2. W wielu przypadkach w dokumentacji spółek brak było jakichkolwiek dokumentów potwierdzających wydanie towarów z magazynu, podobnie jak analogicznie brak było jakichkolwiek protokołów odbioru. Nie jest to bynajmniej normalna sytuacja w przypadku rzeczywistych obrotów cennym towarem (a taki obrót miał teoretycznie miejsce zgodnie z fakturami).

3. Być może niektórym akurat ten argument wyda się mocno naciągany, ale dla śledczych mocno podejrzany okazał się fakt, że wszystkie listy przewozowe były wysyłane wyłącznie drogą mailową. W toku czynności ustalono bowiem, że normalną praktyką jest, że takie listy są dostarczane bezpośrednio przez kierowców dokonujących transportu i oddawane do rąk własnych odbiorcy. W opisanej sytuacji przyjęto, że wysyłka wyłącznie mailowa dowodzi, że transporty w rzeczywistości nigdy nie docierały do deklarowanego miejsca przeznaczenia (a listy przewozowe musiały się przecież zgadzać).

4. Odnotowano stosunkowo dużą liczbę znaczących pomyłek w treści faktur dokumentujących rzekomo wielomilionowe transakcje. Przykładowo były to tony zamiast sztuk, a zamiast złotówek – Euro. Pozwoliło to powziąć uzasadnione podejrzenia, że osoba wystawiająca takie faktury w rzeczywistości podpisywała je niejako „z automatu”, nie wiedząc nawet, czego one dotyczą i jakie transakcje dokumentują (taka nonszalancja jest charakterystyczna dla działań prezesów-słupów).

5. Występowała rzucająca się w oczy rozbieżność w zakresie poziomu „dopracowania” faktur wystawianych przez spółki-słupy, a faktur wystawianych przez firmy, które pełniły ważniejsze role w karuzeli. Tak więc faktury wystawiane przez „słupy” nadzwyczaj często zawierały niepełne dane i szereg błędów, co należy uznać za sytuację nietypową w normalnym obrocie gospodarczym dotyczącym dużych kwot. Z kolei faktury dla finalnych odbiorców były w zdecydowanej większości perfekcyjnie dopracowane z formalnego punktu widzenia.

6. Zamówienia krążące pomiędzy firmami z karuzeli zwykle nie zawierały istotnych warunków ich realizacji, które na ogół są dokładnie precyzowane przy tego typu transakcjach. Przykładowo nie było wyszczególnione, gdzie ma nastąpić odbiór towaru i dokąd ma on trafić, jaka firma odpowiada za transport, jakie są warunki gwarancji itd. Dla porównania jeśli firmy z karuzeli zawierały już rzeczywiste kontrakty z zewnętrznymi podmiotami nie uczestniczącymi świadomie w karuzeli, to umowy takie były bardzo rozbudowane i obszernie regulowały prawa oraz obowiązki obu stron kontraktu.

7. Niektóre z dokumentów ewidentnie były antydatowane, co ustalono na podstawie przeprowadzonej analizy zamówień. Przykładowo spółka A po otrzymaniu zamówienia ze spółki B zlecała dostawę poprzez spółkę C. Tymczasem zamówienie wysłane przez spółkę B było datowane na 28.12.2016, a zamówienie dotyczące transportu towaru do siedziby spółki B, które składała spółce C spółka A, wpływało do spółki C dnia 27.12.2016. Mówiąc krótko wyglądało to tak, jakby prezes spółki A już dzień wcześniej wiedział, że otrzyma od spółki B zamówienia na określoną ilość towarów (w dokumentach ilości się pokrywały). Podobne sytuacje w przypadku spółek tej karuzeli powtarzały się wielokrotnie, co dawało przesłanki, że tak naprawdę cały obrót pomiędzy spółkami był fikcyjny i sterowany odgórnie, co jest charakterystyczne dla karuzel podatkowych.

8. Faktury krążące pomiędzy spółkami nie były dostarczane na bieżąco, lecz przesyłane zbiorczo w jednym mailu raz w miesiącu, choć dokumentowały transakcje odległe od siebie czasowo o kilka – kilkanaście dni. Uznano to oczywiście za okoliczność poddającą w wątpliwość prawdziwość dokumentowanych transakcji.

9. Umowy handlowe między spółkami z karuzeli były prawie identyczne – praktycznie te same warunki, ten sam układ, ten sam font, a nawet… takie same błędy stylistyczne i ortograficzne. Świadczyło to pośrednio o tym, że ktoś odgórnie koordynował działania wszystkich tych spółek.

 

Nietypowe warunki zawierania transakcji handlowych

1. Porównanie cen zbycia i sprzedaży towarów wykazało, że często (zbyt często) sprzedaż miała niższą wartość niż zakup, co oczywiście nie znajduje ekonomicznego uzasadnienia w przypadku normalnej działalności gospodarczej.

2. Towar o dużej wartości (często powyżej 1 miliona PLN) był wydawany całkiem nowym kontrahentom bez jakiejkolwiek zaliczki czy też przedpłaty, co wydawało się dziwne (zwłaszcza w obliczu tego, że niejednokrotnie towar taki stanowił w zasadzie jedyny wartościowy majątek spółki). Brak też było jakichkolwiek zabezpieczeń – choćby teoretycznych – takich transakcji, np. poprzez wystawianie weksli in blanco. Nasuwało to od razu na myśl fikcyjności tych transakcji, ponieważ analogiczne sytuacje w normalnym obrocie gospodarczym występują niezwykle rzadko.

3. Marże deklarowane przez prezesów spółek należących do karuzeli były rażąco niskie w stosunku do marż stosowanych normalnie w danej branży. Przykładowo jedna ze spółek-słupów miała zaledwie 10 PLN „wrzuty” na tonie wysokojakościowej stali, co stało w całkowitej sprzeczności z realiami rynkowymi, gdyż w handel takim towarem należy zaangażować duży kapitał, a tak żenująco niska marża w żaden sposób nie byłaby w stanie wyrównać poniesionych kosztów oraz poświęconego czasu. Mówiąc krótko: nie było możliwości, aby taki biznes się opłacił.

4. Zapłata za towar (sumy po kilkaset tys. PLN) była przekazywana jeszcze przed jego odebraniem, co było dość dziwne zważywszy na fakt, że obie strony transakcji znały się wyłącznie z kontaktów telefonicznych i mailowych. Prezesi spółek nie byli bowiem w stanie podać choćby przybliżonych rysopisów swoich kontrahentów, co dobitnie świadczy o tym, że w rzeczywistości nie znali się z nimi osobiście, a ciężko jest przypuszczać, aby w normalnym obrocie gospodarczym ktokolwiek zapłacił kilkaset tys. PLN za jeszcze nie odebrany towar komuś nieznajomemu, na podstawie samej korespondencji mailowej.

5. W transakcjach pomiędzy firmami z karuzeli występowały nienaturalnie długie terminy odroczenia płatności, które wynosiły 120 dni. Taka zwłoka miała uzasadniać brak przepływów finansowych między spółkami karuzeli w tym okresie, co było związane min. z kwartalnym rozliczeniem podatku VAT wybranym przez firmy pełniące funkcje tzw. znikających podatników. Dodatkowo spore wątpliwości budził fakt, że towar bardzo szybko, czyli w ciągu zaledwie kilku dni, zmieniał właścicieli (przynajmniej na papierze), więc nie było żadnego sensownego uzasadnienia dla tak długiej zwłoki w dokonaniu zapłaty. Oprócz tego wzięta pod uwagę praktyka gospodarcza wskazuje, że w większości branż przy normalnym obrocie towarami tzw. kredyt kupiecki jest udzielany na okres od kilkunastu do 60 dni, a więc na okres wielokrotnie krótszy, niż stosowane przez VAT-owców 120 dni. Niejako dla przeciwwagi – w innych karuzelach z kolei występowały nienaturalnie krótkie terminy płatności wynoszące 2-4 dni, co też odbiegało mocno od standardów branżowych.

6. Niejednokrotnie miało miejsce przelewanie środków z kont spółek VAT-owskich na prywatne konta oskarżonych, co w sumie nie wymaga komentarza. Właściwie każdy, kto obejrzał w życiu chociaż kilkanaście filmów o tematyce kryminalnej, powinien się orientować, że takich rzeczy się po prostu nie robi.

7. Większość spółek wchodzących w skład domniemanej karuzeli przeprowadzała transakcje handlowe wyłącznie z innymi spółkami wchodzącymi w skład tej grupy – mówiąc kolokwialnie kisiły się one we własnym sosie. Taki zamknięty obieg transakcji jest dość charakterystyczny dla przestępstw podatkowych, gdzie niekiedy już po wstępnym researchu można wywnioskować, że najprawdopodobniej mamy do czynienia z fake’ami służącymi wyłącznie do wystawiania faktur. Najpopularniejsze symptomy takich fake-firm to min.: brak stron www, korespondencja prowadzona wyłącznie za pomocą darmowych adresów mailowych typu XXX@wp.pl, brak informacji w Internecie odnośnie działalności spółki i realizowanych przez nią kontraktów, rejestracja spółki w tzw. wirtualnym biurze, brak legalnie zatrudnionych pracowników, brak dowodów na dysponowanie infrastrukturą niezbędną do obrotu towarami wielkogabarytowymi itd. Ogólnie chodzi o to, że faktyczny potencjał spółki wyglądał na drastycznie mały w zestawieniu z wielomilionowymi transakcjami, jakie ona rzekomo realizowała.

8. Pomiędzy spółkami występował tzw. odwrócony łańcuch handlowy, czyli dostawy od „małych” do „dużych”, to jest od „znikających podatników” do podatników realizujących zyski (tzn. np. występujących o zwrot VAT-u). To trochę tak, jakby mały sklep dostarczał towar do hurtowni, a przecież na ogół jest dokładnie odwrotnie. Również w wielu przypadkach łańcuch płatności kończył się na spółkach – słupach, co także dawało przesłanki co do fikcyjnego charakteru obrotów.

9. Uzasadnione podejrzenia budziła zadziwiająca łatwość, z jaką do mocno konkurencyjnych branż wchodziły całkiem nowe podmioty, które generowały duże obroty już od samego początku swej działalności. Brak też było typowo konkurencyjnych zachowań charakterystycznych dla normalnego rynku, jak np. dążenie do skrócenia dostaw i wyeliminowania niepotrzebnych pośredników celem zwiększenia swoich zysków (przykładowo nie było żadnych śladów w korespondencji elektronicznej spółek świadczących o tym, że wysyłały one chociażby zapytania ofertowe do czołowych firm z branży i starały się uzyskać możliwie najniższą cenę).

10. Towar, który przepływał przez wiele spółek karuzeli, można było bez żadnych trudności zakupić bezpośrednio na stronie internetowej jego producenta. W związku z tym angażowanie wielu podmiotów w transakcje, które poprzedzały jego „nabycie” przez jedną ze spółek VAT-owców, nie miały żadnego racjonalnego uzasadnienia.

 

Kilka ciekawostek natury operacyjnej

1. Obieg informacji na poziomie międzynarodowym pozwolił powziąć uzasadnione podejrzenia, że transakcje są zawierane przez fikcyjne podmioty. Przykładowo system VIES wykazał, że dostawcą polskiej spółki A miała być czeska spółka B. Tymczasem czeska administracja podatkowa poinformowała, że owa spółka B jest pośrednikiem w transakcjach trójstronnych, nie dysponuje pomieszczeniami magazynowymi, nie zatrudnia pracowników i formalnie nie posiada żadnego majątku. Trafiony – zatopiony, a polska spółka A okazała się w tym przypadku klasycznym „znikającym podatnikiem”.

2. Pewien prezes pełniący istotną funkcję w karuzeli posiadał co najmniej 5 różnych telefonów „roboczych”, z których niektóre były używane wyłącznie do kontaktu z jedną tylko osobą, a inne do kontaktu tylko z kilkoma osobami. Dodatkowo prezes ten używał jeszcze dwóch innych numerów i aparatów telefonicznych, z których prowadził normalne, codzienne rozmowy min. z członkami swojej rodziny. W opinii organów ścigania podobne działania są charakterystyczne dla grup przestępczych, które chcą utrudnić rozpracowanie na drodze operacyjnej. Członkowie grup używają bowiem na co dzień jednego – dwóch numerów i telefonów, co do których zakładają, że są one na podsłuchu, więc nie przekazują za ich pośrednictwem pewnych informacji. Pomiędzy sobą grupa kontaktuje się z kolei z innych numerów i aparatów, uważając przy tym na to, aby taki kontakt miał miejsce w lokalizacjach oddalonych od ich stałego adresu zamieszkania lub adresu firmowego.

3. Ważniejsi członkowie grupy używali do wzajemnych kontaktów telefonów amerykańskiego operatora, co miało utrudnić polskim organom ścigania założenie na nich podsłuchu. W rzeczywistości sąd uznał to za działanie charakterystyczne dla grup przestępczych – zwłaszcza, że korzystanie z takich zagranicznych numerów nie miało żadnego innego uzasadnienia w kontekście wysokich rachunków opiewających niejednokrotnie na kilka tys. USD miesięcznie.

4. W bankowości elektronicznej kilku spółek z karuzeli VAT-owskiej wykorzystano ten sam numer IP, co świadczy o tym, że w rzeczywistości były one kontrolowane przez jedną osobę, która logowała się na konta tych podmiotów i dokonywała transferów środków pieniężnych w tym samym czasie i w tym samym miejscu. Dodatkowo w momencie zablokowania jednego z rachunków bankowych należących do spółki wchodzącej w skład karuzeli, inne podmioty w niej uczestniczące momentalnie stały się nieaktywne, zaprzestały fakturowania, w ekspresowym tempie wycofały towar z magazynów i po prostu zniknęły z rynku.

 

No i tradycyjnie kilka słów na zakończenie

Jak widać profesjonalne rozkręcenie karuzeli tak, aby całość wyglądała na rzeczywisty łańcuch obrotu gospodarczego, to nie taka prosta sprawa i można przy tym popełnić całą masę niedopatrzeń, których prokurator nie omieszka wykorzystać podczas rozprawy. Na ogół nie jest też tak, że VAT-owcy wyłudzający miliony to jacyś geniusze zła, perfekcyjnie planujący każdy krok i „wtapiający” dopiero na jakimś pozornie nieznaczącym detalu – takie rzeczy tylko w filmach. Prawdziwe życie jest zdecydowanie bardziej banalne – to dziesiątki mniejszych lub większych błędów, których można było często uniknąć w prosty sposób, a które niejednokrotnie były spowodowane zwykłym uśpieniem czujności związanym z chwilowymi sukcesami odnoszonymi przez przestępców. No bo skoro zarabiamy miliony, a przez rok czy dwa służby się nie przyczepiły, to chyba znaczy, że jesteśmy sprytni i nie do rozpracowania, heh! No więc właśnie niekoniecznie…

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!