Oliwa (nie) zawsze fałszywa

Całkiem niedawno pisałem o podrabianych produktach, celowo zostawiając jednak „na deser” pewien ciekawy przypadek, jakim jest wysokojakościowa oliwa z pierwszego tłoczenia, zwana także extra virgin olive oil. I jeśli myślicie, że oszustwa z nią związane są jakimś marginalnym zjawiskiem, to napiszę tylko, iż w raporcie przedstawionym kilka lat temu w Brukseli uznano taki właśnie rodzaj oliwy za najczęściej podrabiany produkt spożywczy w całej Unii Europejskiej!

 

„Oliwkowa” mafia prosto z Włoch ????????

W maju 2019 roku, po szeroko zakrojonej akcji Europolu, na południu Włoch zatrzymano 24 członków zorganizowanej grupy przestępczej handlującej na dużą skalę podrabianą oliwą typu extra virgin. Co ciekawe, wśród aresztowanych był także domniemany capo di tutti capi „oliwkowych mafiozów”, będący głównym organizatorem procederu fałszowania oliwy w Italii (a przynajmniej tak utrzymują służby). Od strony technicznej takie fałszerstwo wygląda następująco: bierzemy tanią oliwę o kiepskiej jakości, mieszamy ją z olejem słonecznikowym, dodajemy trochę oleju sojowego, beta – karotenu oraz chlorofilu (oczywiście w odpowiednich proporcjach), no a potem porządnie to wszystko miksujemy i rozlewamy do butelek. I gotowe, już mamy produkt do złudzenia przypominający barwą oryginał, bo jeśli chodzi o smak, to niestety takiego efektu nie da się już osiągnąć.

Z ziemi hiszpańskiej do włoskiej

Zdaniem specjalistów w słonecznej Italii zwyczajnie nie ma wystarczającej ilości ziemi, aby wyprodukować taką ilość oliwy extra virgin, jaką deklarują włoskie firmy. Co zatem robią tamtejsi producenci…? Sprowadzają tanią oliwę z Hiszpanii, mieszają ją z kilkoma % miejscowej oliwy z pierwszego tłoczenia, a następnie sprzedają z dużym zyskiem dzięki świetnemu marketingowi – w końcu włoska oliwa kojarzy się przecież z dobrym produktem (co, jak widać, niekoniecznie musi być prawdą). I jest to powszechny proceder – np. kilka lat temu włoskie media podawały, że nawet 2/3 oliwy sprzedawanej jako „Made in Italy” pochodzi tak naprawdę z hiszpańskich tłoczni. To oczywiście model bardziej „lajtowy”, gdyż taka na przykład kalabryjska ‘Ndrangheta stosuje jeszcze bardziej ordynarne fałszerstwa, a do tego nie cofa się przed korumpowaniem szefów laboratoriów badających jakość oliwy. Tak więc kupując extra virgin olive oil z Włoch miejcie świadomość, że jest to produkt podwyższonego ryzyka!

 

Sprzedaż i dystrybucja podrabianej oliwy extra virgin

Tym, co czyni cały proceder niezwykle opłacalnym, jest bardzo wysoka cena oliwy z pierwszego tłoczenia. Przykładowo w polskich marketach waha się ona od ok. 30 do 40 PLN za litr, a ceny detaliczne tej oznaczonej jako BIO „przebijają” 50 PLN! Dla ciekawych: w innych krajach Europy wygląda to całkiem podobnie, tzn. wszędzie jest dość drogo. Nie będę tutaj opisywał, czemu jest to aż tak ceniony produkt – kto będzie chciał, ten bez problemu doczyta sobie o tym w sieci.

 Ok, a jaki jest koszt wytworzenia 1 litra podrabianej oliwy typu extra virgin…?

Odpowiadam: koszt zakupu oliwy o kiepskiej jakości wynosi w hurcie ok. 1 – 1,20 Euro za litr (według szacunków włoskiej policji), do tego należy dodać koszty pozostałych półproduktów, butelek, etykiet… Ogólnie jednak można założyć, że finalny koszt wytworzenia podróbki wynosi na dzień dzisiejszy około 1,5 Euro za litr (czyli jakieś 6,50 PLN). W opisywanym przypadku przebitka w porównaniu z oryginałem była kilkukrotna, bowiem podrabianą oliwę sprzedawano do restauracji i sklepów na terenie Niemiec w cenach od 5 do 15 Euro za litr. I tutaj mała ciekawostka: tak duży rozrzut cenowy pozwala domniemywać, że część z nabywców prawdopodobnie zdawała sobie sprawę z faktu zakupu podróbek, więc utargowała solidne rabaty – i nawet różnice w sposobie pakowania (np. butelka o pojemności 1 litra vs 3-litrowa puszka) nie wyjaśniają aż tak dużych rozbieżności. Wróćmy jednak do kalkulacji finansowych: otóż według Europolu wspomniana wcześniej grupa wysyłała miesięcznie z Włoch do Niemiec około 50 tys. litrów podrabianej oliwy, co miało zapewniać przestępcom zyski na poziomie +- 8 milionów Euro rocznie. Dużo / niedużo – to już niech każdy oceni sobie we własnym zakresie.

 

Aresztowanie „oliwkowego gangstera” we Włoszech. Źródło: portal oliveoiltimes.com

 

A gdyby tak VAT do kompletu…?

Jeśli mamy tak duże rozbieżności cenowe pomiędzy produktem oryginalnym, a podrabianym, to aż kusi, aby przy okazji ugrać coś na VAT. Niestety (dla przestępców), ustawodawcy w poszczególnych krajach europejskich przewidzieli chyba taką ewentualność i obłożyli oliwę preferencyjnymi stawkami podatku od wartości dodanej, która w Polsce wynosi akurat 5%. Idąc dalej tokiem myślenia przestępcy: nie bardzo da się to obejść produkując przeróżne zestawy, w których oliwa byłaby jednym ze składników (np. obok jakichś przypraw) i gdzie można by dzięki temu stosować pełną stawkę VAT-u np. na potrzeby eksportu (i późniejszego zwrotu). A że operowanie na 5% średnio się opłaca, to i cały misterny plan poszedł w…

Jakby tego było mało, to w niektórych państwach obowiązuje szereg dodatkowych wymagań dotyczących obrotu tym towarem – przykładowo w Wielkiej Brytanii butelki z oliwą muszą być zaplombowane w taki sposób, aby nie dało się na późniejszych etapach podmienić ich zawartości bez pozostawiania śladów. Do tego każda tamtejsza rozlewania musi prowadzić szczegółowe rejestry zawierające min. takie dane, jak:

– informacje dotyczące każdej dostawy,

– informacje dotyczące sprzedaży oraz ewentualnej utylizacji i zniszczeń,

– dane dotyczące zapasów z każdego miesiąca,

– szczegóły dotyczące przeprowadzonych procesów typu butelkowanie itd.

Jak więc widać, warunki do podatkowych fraudów nie są tu zbyt sprzyjające, więc właściwie pozostaje klasyczne sprowadzanie podrabianej oliwy wprost z Italii (najlepiej bezpośrednio z nielegalnej rozlewni), a następnie sprzedawanie jej normalnym odbiorcom po cenach oryginału za pośrednictwem znikającego podatnika – czyli klasyka i prostota, można powiedzieć.

 

Blockchain kontra podrabiana oliwa…?

Odpowiednie służby i organizacje oraz uczciwi producenci oliwy rzecz jasna starają się walczyć z patologiami w tej branży, tak więc od czasu do czasu pojawiają się pomysły dotyczące walki z problemem. Jednym z nich jest wykorzystanie Blockchaina – dzięki niemu bowiem byłoby możliwe prześledzenie drogi produktu od gaju oliwnego, aż po półkę w markecie (przynajmniej w teorii). Każda z butelek na etapie rozlewania miałaby otrzymywać niepowtarzalną tożsamość, coś na kształt wirtualnego certyfikatu autentyczności (to byłby pierwszy blok). Następnie w łańcuchu dostaw można byłoby śledzić kolejne transakcje – finalny konsument mógłby więc sprawdzić, czy zakupiona przez niego butelka faktycznie pochodzi od renomowanego producenta. To rozwiązanie wydaje się ciekawe, ale ma jedną istotną wadę: otóż, według szacunków, zwiększyłoby koszt każdej butelki o jakieś 20%. No i właśnie to może się okazać barierą nie do przejścia na szerszą skalę – oliwa już i tak jest bardzo droga, a tak znaczny wzrost cen mógłby przełożyć się na spadek zainteresowania konsumentów.

Tutaj chciałbym dodać, że ogólnie przestępczość gospodarcza związana z sektorem rolno – spożywczym przybiera ostatnio we Włoszech bardzo duże rozmiary. Przykładowo w 2018 roku aż o 59% wzrosła liczba zawiadomień dotyczących przestępstw w tej branży! Skalę problemu pokazuje tutaj liczba kontroli przeprowadzanych przez Główny Inspektorat ds. Zwalczania Nadużyć Finansowych – w zeszłym roku przeprowadzono ich ponad 54 tysiące. Co jest powodem takiej sytuacji? Wzrost aktywności miejscowych przestępców, którzy chętnie inwestują w branżę spożywczą – we Włoszech mawia się nawet, że mamy do czynienia z Mafią 3.0 lub Agromafią.

 

Mała ciekawostka na zakończenie

Problem podrabianej oliwy jest znany od wielu lat i nawet napisano na jego temat książkę pod tytułem „Extra Virginity: The Sublime and Scandalous World of Olive Oil” – przyznam, że nie czytałem, więc ciężko mi ją polecić lub odradzić. Co ciekawe „wątek oliwny” przewinął się nawet w tak kultowym filmie o mafii, jakim jest „Ojciec chrzestny” – sam Vito Corleone założył tam przecież firmę Genco Pura Olive Oil Company, która zajmowała się importem tego produktu z Włoch. Ok, ale czy filmowi gangsterzy także podrabiali oliwę…? Tego nie wiadomo, lecz w realnym życiu byłoby to bardzo możliwe. ????

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na tym zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Francusko – polski Pan Życia i Śmierci: czego nie dowiecie się o nim z mediów

W 2016 roku w polskiej prasie pojawiły się nagłówki mówiące o tym, jak to „polski multimilioner handlujący bronią” został zatrzymany na Ibizie. Jakieś 2 lata później światło dzienne ujrzał reportaż Newsweeka, w którym opisano bardziej szczegółowo działalność biznesową bohatera tego wpisu, którym – jak już zapewne niektórzy się domyślają – jest Pierre Dadak, Francuz o polskich korzeniach. Informacje na jego temat, które możecie znaleźć w mediach, pozyskano w wyniku dziennikarskiego śledztwa, zakrojonego zresztą na dość szeroką skalę. Dziś jednak macie doskonałą okazję do tego, aby dowiedzieć się, co ma do powiedzenia na te tematy sam Dadak, a dodatkowo też załączam kilka jego prywatnych fotek oraz filmik – tak dla urozmaicenia wpisu. ????

 

Pierre Dadak – kim właściwie jest?

Jedni mówią, że prawdopodobnie był jednym z największych europejskich handlarzy bronią, a inni, że nie sprzedał ani jednej sztuki karabinu. Niektórzy twierdzą także, że to człowiek powiązany z mafią z Marsylii, a jeszcze inni, że był tajnym agentem służb. Co do tego drugiego tropu, to wiele wskazuje, że faktycznie miał nad sobą parasol ochronny – w końcu nie byle kto dostaje na bieżąco informacje o działaniach Europolu prowadzonych w jego sprawie… W każdym razie pewne jest tutaj to, że Pierre urodził się w 1976 roku w Paryżu jako dziecko polskich emigrantów (posiada dwa obywatelstwa: polskie oraz francuskie). Oficjalnie żył z handlu bronią oraz prowadzenia rozlicznych biznesów, nazywał się także pułkownikiem Legii Cudzoziemskiej (którym zresztą nigdy nie był, choć jest oficerem rezerwy armii francuskiej).

 

Pierre Dadak w stylizacji militarnej. 

 

Młode lata

Pierre Dadak już jako 25-latek jeździł Ferrari. Skąd miał na to pieniądze…? Otóż opracował „patent” pozwalający na wypożyczanie drogich aut w Wielkiej Brytanii, a następnie przywoził je do Francji celem odsprzedaży (rzecz jasna nielegalnej). Wkrótce potem nasz bohater zajął się klasycznym wyłudzaniem towarów na przedłużony termin płatności – powoływał po prostu spółki-słupy handlujące ekranami plazmowymi i nie płacił dostawcom. Po pewnym czasie pojawiły się jednak problemy z prawem, min. związane ze sfałszowaniem czeku, którym Pierre zapłacił za nowe Ferrari, ale sąd okazał się tutaj wyjątkową pobłażliwością i nie posłał go za kratki. Przypadek? Ciężko powiedzieć… Co bardzo istotne, w ciągu kilku lat prowadzenia nielegalnej działalności Pierre nauczył się doskonale oszukiwać, manipulować oraz budować swoją „legendę” – umiejętności te okazały się niezwykle przydatne na kolejnych etapach jego kariery.

 

Dadak od zawsze miał słabość do drogich aut – tutaj część z jego kolekcji na tzw. tablicach prywatnych będących skrótem jego imienia i nazwiska. 

 

Edukacja – ważna rzecz!

Pierre Dadak nie był bynajmniej nieukiem – paryska ISG Business School, którą ukończył w 1999 roku, jest uważana za jedną z najlepszych uczelni tego typu we Francji. Co jednak ważne z punktu widzenia historii naszego bohatera, w tamtych latach swoje dzieci wysyłało tam wielu prezydentów oraz wysoko postawionych polityków z tych krajów afrykańskich, które były niegdyś francuskimi koloniami. I w ten właśnie sposób Dadak pozyskał swoje legendarne kontakty, które później ułatwiły mu handel bronią – cóż, kolejny znany mi dowód na to, że na prestiżowe studia idzie się nie tyle po samą wiedzę, co po znajomości w odpowiednich kręgach.

 

 

Niektóre z dyplomów posiadanych przez Pierre’a. 

 

Polski wątek

Nie jest dziś żadną tajemnicą, że Pierre Dadak w okresie od 2009 do 2012 roku pracował dla Grupy Bumar (obecnie Polski Holding Obronny) w charakterze przedstawiciela tego koncernu w Afryce oraz Ameryce Łacińskiej. Sprzedaż broni miała się tutaj odbywać za pośrednictwem spółki Rosevar (która była zależna od Bumaru), a sam Dadak chwalił się, że „będzie dążył do sprzedaży polskiego know-how w dziedzinie uzbrojenia na całym świecie – od Izraela po Kolumbię”. Niestety, z tych zapowiedzi niewiele jednak wyszło, gdyż w praktyce Pierre nie załatwił żadnego kontraktu dla Bumaru. Co było tego powodem? Według Dadaka zwyczajnie „wiele rzeczy nie wyszło przez nieogarnięcie decydentów Bumaru oraz ich wewnętrzne konflikty”.

 

Pierre Dadak na pokładzie swojego prywatnego samolotu. Tożsamość osób z nim podróżujących pomińmy.????

 

Jakie zyski ma więc Pierre z pracy dla polskiej „zbrojeniówki”? Na pewno pozyskuje wiarygodność i prestiż związane z byciem oficjalnym przedstawicielem koncernu oraz odbywa na koszt firmy podróże do wielu krajów – min. do Angoli – gdzie przedstawia się jako podpułkownik polskiej armii. Nie wspomnę już tutaj o dostępie do poufnych informacji (jak chociażby kontraktowe ceny broni) – a te, zgodnie z opinią niektórych specjalistów z branży, nie powinny być przekazywane niesprawdzonej osobie, jaką był Dadak.

 

Dadak podczas swojego pobytu w Polsce oczywiście także poruszał się nie byle jakimi autami.

 

Z ciekawszych rzeczy warto jeszcze dodać, że Pierre dość szybko wkupił się w łaski warszawskiego towarzystwa polityczno – biznesowego, któremu przedstawiał się jako polsko – francuski biznesmen z szerokimi koneksjami. Wielu przedsiębiorców oraz polityków widziało w Dadaku możliwość załatwienia niezłych deali, ale koniec końców pobyt naszego bohatera w Warszawie zakończył się dla niego sporymi długami, powstałymi min. w wyniku niespłaconych kredytów bankowych. Tutaj jednak sprawa nie jest do końca czarno – biała, gdyż Dadak także przekonał się o tym, jak działa „polska szkoła biznesu”, a konkretnie twierdzi, że został oszukany na 6 milionów Euro przez pewnego dewelopera realizującego duże inwestycje w Warszawie. Deweloper ten, według słów Dadaka, miał w podobny sposób „przekręcić” jeszcze kilka innych osób, a schemat tego działania być może przedstawię w innym wpisie. Interesującym wątkiem może się także wydać to, że w trakcie pobytu w naszym kraju Dadak wynajmował dom od Marka Falenty, kontrowersyjnego biznesmena zamieszanego w słynną Aferę Podsłuchową.

 

„Dyplomata” z Gwinei-Bissau

W mediach możecie przeczytać, że Pierre Dadak miał przedstawiać się jako doradca ekonomiczny prezydenta Gwinei-Bissau oraz posiadał sfałszowany paszport dyplomatyczny tego afrykańskiego kraju – podobnie jak jego partnerka, ukraińska modelka Katerina Dirigina. Poza tym na bramie jego willi w hiszpańskim Caló d’en Real wisiała tabliczka informującą, że jest to placówka dyplomatyczna wspomnianego państwa z Afryki.

 

Rezydencja Dadaka, która stanowiła „placówkę dyplomatyczną” Gwinei-Bissau. 

 

Co na ten temat powiedział sam Dadak? Otóż według niego żadnego fałszerstwa nie było, gdyż prezydent Gwinei-Bissau faktycznie zrobił go honorowym obywatelem i nadał mu paszport dyplomatyczny na jego nazwisko. Dlaczego? Podobno z wdzięczności za to, że Pierre „zorganizował tam na nowo cały handel surowcami oraz system eksportowy, co uratowało ten mały kraj, który był tak zadłużony, że Bank Światowy chciał go wpisać na czarną listę, zatrzymać wszelką pomoc itp.”. I tutaj przydatne okazały się afrykańskie kontakty z lat studiów, które Dadak miał wykorzystać, aby pomóc rządzącym Gwineą-Bissau wyprowadzić kraj z kryzysu. Zresztą te znajomości dawały nieraz całkiem niezłe połączenie – przykładowo w celu zrealizowania pewnego dealu Dadak podróżował samolotem należącym do prezydenta Gambii, a na pokładzie oprócz niego byli także agenci BOR-u oraz Franck Barresi, jeden z ważniejszych bossów francuskiej mafii.

 

Paszporty dyplomatyczne Pierre’a oraz jego partnerki Kateriny. 

 

Król życia

W 2011 roku Dadak przeprowadza się na tzw. Wyspę Bogaczy (jak określają ją niektórzy tubylcy), gdzie nabywa luksusową willę, którą następnie przebudowuje do swoich potrzeb. A że w jego branży łatwo nastąpić komuś na przysłowiowy odcisk, to wydaje ok. 200 tys. Euro na zaawansowane systemy zabezpieczeń – min. czujniki ruchu, detektory dźwięku, kuloodporne szyby itp. Dzięki temu cała jego posiadłość może śmiało aspirować do miana twierdzy (jak zresztą stwierdziła kilka lat później hiszpańska policja). W każdym razie nasz bohater ma tu coś w rodzaju bazy wypadowej, ponieważ domatorem nazwać go z pewnością nie można – świadczą o tym chociażby liczne podróże prywatnym samolotem do Londynu i Monte Carlo, czy też wystawne party urządzane w ekskluzywnych restauracjach w Cala Jondal (Pierre ogólnie przeznaczał fortunę na imprezy). Do tego należałoby oczywiście dodać jachty, najdroższe samochody oraz najpiękniejsze kobiety – ogólnie można było o nim powiedzieć, że lubił wszystko, co efektowne.

 

Jacht, na którym pływał Dadak. 

 

Widok z willi Pierre’a na hiszpańskiej Ibizie. 

 

Jak już wspomniałem, Dadak lubił towarzystwo pięknych kobiet. 

 

Warto też chyba dodać, że Dadak nie miał zbyt wielu przyjaciół na swojej wyspie, a jego imprezowy styl życia budził u wielu miejscowych niechęć pomieszaną z lękiem. Sytuację pogorszyły pogłoski dotyczące jego prawdziwych interesów (np. w miejscowym barze opowiadał, że „sprzedaje myśliwce”) oraz fakt, że chodził po okolicy z 3 ochroniarzami. Na negatywną ocenę sąsiadów wpływ mogli mieć też goście, których Pierre przyjmował w swej posiadłości – a były to ciekawe osobistości, łącznie z wysoko postawionymi członkami marsylskiej mafii, czy znanymi zawodnikami MMA. Dadak zresztą miał dość szerokie znajomości w świecie przestępczym (min. rosyjskim), a przynajmniej tak utrzymuje.

 

Pierre miał bardzo ciekawe znajomości – po jego prawej stronie (niebieska koszula) Alistair Overeem, znany zawodnik MMA wagi ciężkiej, po lewej Sanny Lampie, znana postać na Ibizie. 

 

Dadak z jednym z bossów Hells Angels – najpotężniejszego gangu motocyklowego w USA. 

 

Biznesy Dadaka

Dochodzimy wreszcie do tematu, którego oczywiście nie mogłem pominąć, czyli do sposobów zarabiania pieniędzy przez naszego dzisiejszego bohatera. Wspomniałem na początku o przywłaszczeniach luksusowych aut, niepłaceniu za towar, czy też niespłacaniu zaciągniętych kredytów. W mediach możecie także przeczytać o jego rzekomym uczestnictwie w karuzelach VAT – jak jednak twierdzi sam Pierre Dadak, nic takiego nie miało miejsca, no a w każdym razie niczego mu nie udowodniono.

Ok, a handel bronią…?
Tutaj mamy spore rozbieżności w danych – niektóre źródła mówią o tym, że przykładowo Pierre sprzedał do Południowego Sudanu jakieś 200 tys. sztuk karabinów szturmowych Kałasznikow, a także wyrzutnie rakiet oraz czołgi. Są jednak tacy którzy twierdzą, że te ilości są mocno przesadzone, a Dadak mógł sprzedać na tamtejszy rynek jedynie ok. 40-50 tys. karabinów. Sam bohater wpisu nie chce tutaj ujawniać konkretnych ilości ze względu na tajemnicę zawodową, dość zrozumiałą w tej branży.

 

Pierre Dadak podczas jednej ze swoich licznych podróży biznesowych. 

 

W co inwestował Pierre?
Jak sam twierdzi, były to min. kasyna na Dominikanie oraz w Rosji, a także mniej lub bardziej luksusowe nieruchomości na całym świecie. Jedne z tych interesów szły lepiej, a inne gorzej, ale był na tyle sprawnym biznesmenem, że na ogół wychodził na swoje (i to z dużym zyskiem). Zresztą na potrzeby prowadzonych przez siebie biznesów utworzył sieć firm na całym świecie – niektóre z nich były zarejestrowane na jego partnerkę, wspomnianą już Katerinę Diriginą. W skład tego „systemu” wchodziły przedsiębiorstwa mające swoje siedziby min. w amerykańskim stanie Delaware, na Cyprze, w Hiszpanii, Wielkiej Brytanii, Belgii, Niemczech oraz w Polsce (wspomniana już spółka Rosevar).

Widok z jednej z posiadłości Dadaka. 

 

Jakim partnerem w interesach był Dadak?
Z cała pewnością twardym, jak zresztą na handlarza bronią przystało. Swoim dłużnikom potrafił grozić pobiciem oraz ciężkim uszkodzeniem ciała – jako pewne usprawiedliwienia można tutaj dodać, że czasami byli to ludzie, którzy zwyczajnie chcieli go oszukać. No a w przypadku, gdy słowne argumenty Pierre’a niedostatecznie przemawiały do oponenta, potrafił wysłać swoich ochroniarzy, którzy kontynuowali negocjacje w bardziej stanowczy sposób. Warto dodać, że wśród takich egzekutorów mieli być również dwaj ochroniarze Dadaka w osobach byłych „borowików”, czyli funkcjonariuszy polskiego BOR-u. No i cóż, ta rola jednak nie wyszła im na dobre, gdyż po nalocie miejscowej policji zostali oni objęci śledztwem oraz zakazem opuszczania Hiszpanii.

 

W wersji „na galowo”. 

 

Zatrzymanie

Interesy prowadzone przez Dadaka oraz jego styl życia spowodowały, że w końcu wszedł on w konflikt z prawem. 14 lipca 2016 roku o 6 rano do jego willi wpadli funkcjonariusze GEO (Grupo Especial de Operationes), czyli hiszpańscy antyterroryści. Podczas prawdziwie filmowej akcji, rozpoczętej od desantu powietrznego, schwytano dwóch polskich ochroniarzy Pierre’a, jego partnerkę Katerinę, pewnych Holendrów o niejasnych powiązaniach oraz miejscowego policjanta. Sam Dadak zdołał schronić się w specjalnym, ufortyfikowanym pokoju, w którym przebywał jakieś pół godziny. Koniec końców i tak skończył jednak na podłodze skuty kajdankami, gdy próbował opuścić swą kryjówkę.

Lista zarzutów wobec Dadaka była dość długa, a znalazły się na niej min. takie rzeczy, jak: udział w zorganizowanej grupie przestępczej, pranie pieniędzy, oszustwa, korupcja, wymuszenia, ujawnianie tajemnic urzędowych… Do tego doszły jeszcze silne podejrzenia dotyczące nielegalnego handlu bronią. Gromadzenie dowodów zajęło odpowiednim służbom jakieś 4 lata – materiał ten okazał się na tyle mocny, aby wysłać Pierre’a do więzienia na około 1,5 roku. Co ciekawe, podobno siedział jednak w związku „za starymi sprawami”, czyli za drobniejsze przestępstwa z początków jego kariery, a nie za grubsze akcje, które robił już w czasach, gdy zajmował się handlem bronią.

 

Posiadłość Dadaka po szturmie hiszpańskich komandosów.

 

Czasy teraźniejsze + Netflix w tle

Na chwilę obecną Pierre Dadak opuścił już areszt i w dalszym ciągu mieszka w swojej posiadłości na Ibizie – tej samej, którą w 2016 roku zajęto na poczet ewentualnych kar. Służby „położyły też łapę” min. na jego kolekcji luksusowych aut, ale koniec końców wszystko mu oddano – finalnie okazało się bowiem, że zajęcia te były bezzasadne. Zresztą możecie sobie obejrzeć filmik nakręcony w już odzyskanej willi, który załączyłem do tego wpisu. Ok, a z czego utrzymuje się dziś nasz bohater? Różnie – częściowo z wcześniejszych inwestycji (np. twierdzi, że posiada 19 nieruchomości na całym świecie), częściowo z „różnych interesów”, ale biedy z pewnością nie klepie. Być może kiedyś jeszcze będzie okazja opowiedzieć o tym nieco więcej, ale nie mogę tego obiecać.

 

A tu, w odpowiedzi na moje pytanie, nagranie Dadaka z jego willi, na którym mówi, że konfiskaty finalnie okazały się nieskuteczne. 

 

Przy tak ciekawym życiorysie nie ma się też co dziwić, że Pierre dostał propozycję od Netflixa dotyczącą nakręcenia jednego sezonu serialu o swoich przygodach (jest to oczywiście informacja nieoficjalna pochodząca od samego Dadaka). Czy do tego faktycznie dojdzie, nie wiadomo, ale za to w maju ma się ukazać książka „Rekiny Wojny” dziennikarza śledczego Piotra Nisztora, której jednym z bohaterów ma być właśnie Dadak – niestety nie wiem, co tam napisano, ponieważ póki co jej nie czytałem. ????

Na sam koniec dodam tylko, że oczywiście nie mogę na 100% gwarantować tego, iż wszystko, co powiedział tu na swój temat Dadak, jest prawdą. Uznałem jednak, że historia tak barwnej postaci opowiedziana „z pierwszej ręki” będzie czymś, co powinno zainteresować Czytelników tego bloga – chociażby dla porównania z wersją lansowaną przez media. A dla „Instagramowych podglądaczy” podaję jeszcze namiary na oficjalny profil dzisiejszego bohatera: @pierre.dadak

 

Rumunia, VAT i ciągniki rolnicze

Nie do końca legalne biznesy związane z podatkiem VAT większości osób kojarzą się z karuzelami, wyłudzeniami wielomilionowych zwrotów i tym podobnymi akcjami. Bardziej świadomi wiedzą jednak, że rzeczywistość bywa znacznie bardziej prozaiczna – przykładem tego był pewien prosty schemat, jaki zastosowano kilka lat temu w Rumunii oraz to, co się wydarzyło w związku z tą sprawą. ???????? 

 

Geneza

W 2014 roku Unia Europejska wprowadziła w życie program grantów przeznaczonych dla rolników, które umożliwiały sfinansowanie zakupu nowych ciągników do kwoty około 100 tysięcy Euro. Całkiem niezłe dofinansowanie, ale była jedna mała łyżka dziegciu w tej beczce miodu: rolnik musiał tutaj zapłacić VAT z własnej kieszeni. A że podstawowa stawka tego podatku wynosiła wtedy w Rumunii 24% (dziś jest to 19%), to przy kwocie np. 78 tysięcy Euro (tyle kosztowały niektóre maszyny) mogło trochę zaboleć… Na całe szczęście dość szybko znalazł się jednak ktoś, kto znalazł genialnie wręcz proste rozwiązanie tego problemu!

 

Propozycja nie do odrzucenia

Do rumuńskich rolników zaczęli się zgłaszać przedstawiciele firmy Proinvest, którzy mówili im wprost: kupisz Pan od nas traktor za grant i nie będziesz musiał płacić VAT-u, oczywiście zgodnie z prawem! Propozycja niezwykle kusząca, ponieważ wielu gospodarzy musiałoby brać spore kredyty, aby ten VAT zapłacić, a tutaj wychodziło, że będą mieli nowe ciągniki praktycznie za darmo… A skoro tak, to super deal, więc chętnych nie brakowało. Pewne zaskoczenie przychodziło jednak na nich w dniu odbioru ciągnika, kiedy to okazywało się, że na papierze sprzedającym nie jest wcale wspomniany Proinvest, a bliżej nieznana spółka Fan Speed z Bułgarii. Dla wielu rolników, niezbyt obeznanych z zawiłościami przepisów podatkowych, nie wydawało się to bynajmniej podejrzane – w końcu ważne przecież, że nie musieli płacić VAT-u przy zakupie.

 

  Siedziba firmy Proinvest. Źródło: liberinteleorman.ro

 

Opis schematu  

Organizatorzy procederu zastosowali tutaj banalnie prosty „patent”: w ramach WNT sprowadzali traktory z Niemiec, Francji oraz Polski jako rumuński Proinvest, który następnie sprzedawał ten sprzęt na zasadach WDT bułgarskiej firmie Fan Speed. W obu przypadkach stawka VAT-u wynosiła oczywiście 0%, zgodnie z przepisami. Warto dodać, że zadano sobie tutaj trud faktycznego przewiezienia ciągników przez rumuńsko-bułgarską granicę celem pozyskania odpowiednich dokumentów poświadczających fakt, że Proinvest rzeczywiście odsprzedał te ciągniki Fan Speed’owi, a co za tym idzie nie musiał odprowadzać VAT-u do rumuńskiej skarbówki. Z kolei bułgarski Fan Speed przy normalnej sprzedaży traktorów rumuńskim rolnikom musiałby oczywiście pobrać od nich VAT, ale… Ale sfabrykowano dokumentację mówiącą o tym, że wspomniani rolnicy nie są wcale ostatecznymi odbiorcami ciągników, a jedynie tzw. resellerami, a co za tym idzie będą odsprzedawać ciągniki dalej, więc to oni są zobligowani do odprowadzenia VAT-u przy odsprzedaży! No i tym prostym sposobem Fan Speed nie inkasował VAT-u od rolników, którzy zresztą byli bardzo zadowoleni z całego interesu. Niestety, zachwytu tego nie podzielała rumuńska skarbówka, która po pewnym czasie wszczęła w tej sprawie postępowanie. 

 

Uwaga, polityka w tle!

Na opisaną powyżej ofertę skusiło się około 200 klientów, którzy dzięki niej zakupili ciągniki rolnicze oszczędzając w sumie ok. 1,2 miliona Euro na podatku VAT. A ile zarobili organizatorzy procederu? Tutaj możemy założyć, że ich zyskiem była normalna marża handlowa, a ponieważ rumuńska prokuratura ustaliła, że wartość sprowadzonych maszyn wynosiła ok. 5 milionów Euro, co należy pomnożyć przez jakieś 15 – 20% (takie były prawdopodobne narzuty dealerskie), więc wychodzi, że mogli zgarnąć ok. 1 milion Euro. Tak więc była to prawdziwa promocja pod tytułem „U nas kupisz ciągnik bez VAT!”, która okazała się dobrym sposobem na łatwe zwiększenie sprzedaży – i ten cel akurat zrealizowała.

I na tym można by było w zasadzie zakończyć ten wpis, gdyby nie to, że za całą sprawą stali ludzie powiązani z jednym z topowych rumuńskich polityków. Byli to Marian Fiscuci (Proinvest) oraz Adrian Simonescu (Fan Speed), obaj mający koneksje z Liviu Dragnea, pełniącym swego czasu funkcję wiceministra oraz szefa rumuńskiego Ministerstwa Rozwoju Regionalnego i Administracji. Co więcej, prezesom wspomnianych spółek w temacie VAT-u miał pomagać niejaki Florin Tunaru, profesjonalny doradca podatkowy oraz bliski współpracownik Dragnea. Sytuacja o tyle dziwna, że przy prawdziwie przestępczej działalności właściwie nie powinna mieć miejsca – tym bardziej na takim szczeblu…  

 

Fiscuci (po lewej) oraz Simonescu. Źródło: explozivnews24.ro

 

Podatkowy Gang Olsena?

Można zadać sobie pytanie, dlaczego ludzie mający powiązania na najwyższych szczeblach państwowych i mający do dyspozycji profesjonalnych doradców podatkowych, nie zarejestrowali po prostu jakichś firm na słupy, lecz zrobili to na własne nazwisko…? Chyba zdawali sobie sprawę z tego, że służby skarbowe prędzej czy później przejrzą ich banalnie prostą strukturę, a prokurator postawi ich w stan oskarżenia i zażąda zapłacenia należnego VAT-u (co zresztą rzeczywiście miało miejsce)? A jeśli tak, to czemu „wystawili na strzał” nie tylko siebie, ale także swojego politycznego protektora…? No właśnie… Pobawmy się więc w małą spekulację – poniżej 3 potencjalne rozwiązania tej zagadki. 

1. Obaj „VAT-owcy” niekoniecznie musieli się spodziewać takiego obrotu sprawy, a cała ta afera mogła mieć swoje źródło np. w jakiejś luce w rumuńskim prawie podatkowym, która to luka stawiała opisywany schemat na granicy prawa i przestępstwa. Na a Fiscuci z Simonescu chcieli po prostu wykorzystać te możliwości, poinstruowani wcześniej przez Tunaru będącego ekspertem podatkowym. Dalej jest już bardziej spiskowo: jako że Panowi ci byli jasno powiązani z wysoko postawionym politykiem, to ktoś mógł spróbować temu politykowi zaszkodzić, nasyłając na nich skarbówkę i prokuratora – taki „odstrzał na zlecenie”. No a potem miejscowe media podchwyciły temat krzycząc „Złodzieje powiązani z wicepremierem kradną VAT!” i pożądany efekt uzyskany…

2. Panowie z racji swych powiązań politycznych poczuli się praktycznie bezkarni i pewni tego, że pomimo ewidentnego obejścia prawa rumuńskie służby skarbowe nie zareagują. Niestety (dla nich) widocznie się przeliczyli i ktoś postanowił jednak zniszczyć ich misterny plan.

3. Oczywiście mogło być i tak, że Fiscuci i Simonescu stworzyli po prostu wspomniany w tytule akapitu podatkowy Gang Olsena, to też możliwe. Jeśli tak, to bardzo źle o nich świadczy, że wyłożyli się na tak prostym schemacie, ale jeszcze gorzej o doradcy podatkowym, który miał im doradzać przy całej akcji – i jak tu później ufać (rumuńskim) „profesjonalistom”… ? 

 

Krótkie podsumowanie

Ciężko mi powiedzieć, która z trzech powyższych wersji jest prawdziwa – być może żadna…? Pierwsza opcja jednak wydaje się dość ciekawym scenariuszem, dzięki któremu można by „uwalać” politycznych przeciwników, mieszając ich otoczenie w medialne tematy związane z przekrętami na VAT – oczywiście przy pewnych modyfikacjach sposobu działania. Scenariusz wcale nie aż tak mocno „spiskowy” jak się wydaje, więc czekam, aż ktoś w Polsce zastosuje go w praktyce w jakiejś zbliżonej formie… ???? 

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na tym zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!