Zamykać te kopalnie, czy nie zamykać…?

Już na wstępie szczerze przyznaję: nie jestem ekspertem w temacie górnictwa i branży energetycznej, więc nie podejmę się oceny, czy decyzja o planowanym zamknięciu niektórych kopalń jest słuszna, czy nie jest. Nie mam wystarczającej wiedzy i tyle. Ale właśnie dlatego mogę sobie pozwolić na luksus zadawania pytań, za które nie można mnie potępić, jako tematycznego laika. Pierwsze z nich jest takie:

Czy te kopalnie przeznaczone do zamknięcia na pewno były dobrze zarządzane, czy wyciągnięto z nich max tego, co można było…?

No bo tak szczerze, to od czasu do czasu docierały do mnie różne informacje, które mogą budzić wątpliwości w tej istotnej kwestii. Jako przykład wrzucam fragment rozmowy, którą odbyłem jeszcze na początku 2019 roku.

Niedawno zamknięto najbardziej rentowną kopalnię Krupiński. Zamknięto ją, bo rzekomo przez 10 lat generowała ona straty rzędu jakichś 100 milionów złotych rocznie. Ale gdyby przypatrzyć się, jak prowadzono roboty inwestycyjne, to można by powiedzieć, że tej kopalni przez 10 lat ograniczono do minimum możliwości wydobycia węgla. Był zbyt na węgiel, a wydobycie ograniczano z premedytacją. Właściwie to na tej kopalni przez 10 lat prowadzono roboty inwestycyjne, zamiast wydobycia węgla. Jaskrawym przykładem z ostatnich lat jest to, że wydano setki milionów złotych na udostępnienie pewnych partii złoża i proszę sobie wyobrazić, że przygotowanie tej partii trwało kilka lat i już po podjęciu ostatecznej decyzji przez walne zgromadzenie akcjonariuszy w grudniu 2016 roku, zbrojono jeszcze ściany i robiono to do lutego 2017.

I jak wszystko już było przygotowane do generowania ewentualnych zysków, to ta kopalnia została zamknięta. Myśmy złożyli zawiadomienie do prokuratury rejonowej o popełnieniu przestępstwa na dużą skalę i uargumentowaliśmy to tak, że te argumenty są nie do odrzucenia. Wniosek złożył też podobno główny audytor, czyli poseł M. oraz kilka związków zawodowych. I do dnia dzisiejszego w ogóle nie ma żadnego odzewu! Ja kontaktowałem się z prokuratorem, wskazywałem mu, że jestem byłym audytorem i mam wiedzę na ten temat, że mogę przyjechać do niego i powiedzieć mu, jakie dokumenty ma zabezpieczyć. I nic – śledztwa nie wszczęto, myśmy złożyli zażalenie, które zostało odrzucone. A tymczasem ta kopalnia dziś, przy obecnych cenach węgla, mogłaby generować ok. 1 miliarda złotych rocznego zysku – tak wyszło nam z biznesplanu.

To jedna historia. Druga była o wiele głośniejsza, gdyż sprawą zajął się sam TVN. Poszło o to, że Adam Milewski, audytor z Jastrzębskiej Spółki Węglowej, ujawnił raport dotyczący ogromnych nieprawidłowości w tej firmie, za co zresztą stracił pracę. W raporcie tym była mowa o 120 tysiącach ton niezaksięgowanego węgla, który mógł być nielegalnie wywożony z terenu kopalni. Miano tam zawyżać ilość kamienia wydobywanego wraz z węglem, aby ukryć fakt, że znikają tysiące ton surowca. Audyt wykrył też inne „kwiatki”, jak np. to, że w jednym z zakładów waga do ważenia aut była zepsuta przez 3 lata (!) i przez ten czas ewidencja ilości węgla wyjeżdżającego z kopalni zależała od tego, jaką wartość wpisze kierowca. Ile tysięcy ton węgla można było dzięki temu wywieźć na lewo…? Ciężko powiedzieć.

Już nawet nie będę wspominał o legendarnych przetargach na sprzęt do kopalń typu narzędzia górnicze, gdzie pijawki ssały kopalnie okrutnie, zawyżając ceny ponad wszelką przyzwoitość. Ile było patologii w polskich kopalniach podobnych do tych opisanych powyżej? Tego to chyba nawet najstarsi górale – wróć – górnicy nie wiedzą. W każdym razie wszystko to sprowadza się znów do tego samego pytania:

Czy ktokolwiek panuje nad tym, co się w tym górnictwie dzieje i czy ktoś ma jakiś plan rozwiązania tej sytuacji, inny niż zamykanie kopalń w krótkim terminie?

Żeby była jasność: zdaję sobie sprawę z tego, że w górnictwie źle się dzieje i reformy są konieczne. Tak samo absolutnie nie podoba mi się to, żeby z moich podatków dotowano nierentownego trupa, który w dłuższej perspektywie nie ma szans na funkcjonowanie choćby na granicy opłacalności. Tylko, że liczby mówią ciekawe rzeczy. A więc przykładowo w 2016 roku Polska Grupa Górnicza miała następujący rachunek zysków i strat:

– koszt wytworzenia sprzedanych produktów: 3 miliardy 679 milionów złotych

– strata brutto: 381 milionów złotych

Jak widać strata wynosiła mniej więcej 10% kosztów wytworzenia produktów (bez kosztów ogólnego zarządu), co wydawać by się mogło wynikiem „do wyciągnięcia” przy redukcji niektórych wydatków i poprawieniu jakości zarządzania, jeśli koniunktura by się utrzymała. Co innego, gdyby np. strata wynosiła 50 – 60% kosztów sprzedanych produktów – wtedy możliwe, że nie byłoby czego zbierać.

Ale już np. w 2017 roku PGG odnotowała już zysk w wysokości ponad 80 milionów złotych. W 2018 było jeszcze lepiej, bo aż 493 miliony złotych zysku netto. Jednak nastroje trzeba przyhamować, bo raport NIK z 2019 roku mówił o tym, że restrukturyzacja PGG nie przyniosła spodziewanych efektów, a zastosowane sposoby wyceny wartości nabytych aktywów zawyżały wyniki finansowe spółki. Zarząd PGG to oczywiście skontrował, a jak było naprawdę, ciężko powiedzieć bez wielodniowej analizy. Jeśli ktoś to wie, to gratuluję.

Więc może na ten moment należałoby zacząć od zrobienia gruntownego planu uzdrowienia sytuacji i zlikwidowania patologii w górnictwie…? No i czy my mamy w ogóle plan, skąd wziąć energię po wygaszeniu kopalń? Taki realny plan, dobrze obliczony, a nie opierający się na stwierdzeniu „póki co to będziemy kupować węgiel z zagranicy, bo i tak jest tańszy, a potem się zobaczy”. Bo zamknąć i zlikwidować ot tak jest najprościej – aż „nie będzie niczego”, jak to mawiał pewien kandydat na prezydenta Białegostoku. O wiele trudniej jest stworzyć sensowny plan naprawczy i wdrażać go konsekwentnie. A, trzeba mieć też do tego odpowiednich ludzi. Tak, tak, tutaj potrzeba nie tylko specjalistycznej wiedzy z zakresu zarządzania, ale także jaj – jaj twardych jak ze stali. Bo ktoś musi wyjść naprzeciw związkowcom i powiedzieć np. tak:

Słuchajcie, albo teraz redukujemy zatrudnienie o 20% i uzależniamy kolejne podwyżki od tego, czy kopalnia wypracuje zysk, albo zamykamy od razu. Wybierajcie.

Tego byle kto nie zrobi. I byle prezes z partyjnego nadania też nie wyprowadzi kopalni na prostą, bo to zadanie dla ponadprzeciętnej jednostki, a nie dla kogoś, kto swoją karierę zbudował na partyjnych układzikach zamiast na wiedzy i umiejętnościach. Być może rządzący zdają sobie sprawę, że tego nie udźwigną, więc wolą likwidować? Nie wiem.

 

Wypadałoby wspomnieć także o 2 argumentach, które często przewijają się w internetowych dyskusjach.

 

1. Ale po co nam polski węgiel, skoro ten z zagranicy jest tańszy?

Ok, czy jednak zawsze będzie tańszy, tzn. czy np. za 4 – 5 lat też będzie? Kto da gwarancje, jaka będzie koniunktura i jakie ceny dostaniemy od zagranicznych dostawców, gdy nasze kopalnie będą już pozamykane i będziemy musieli sprowadzać surowiec z zagranicy w ilościach wielokrotnie większych, niż teraz? Ja jakoś nie mogę zapomnieć tzw. umowy jamalskiej na dostawy gazu z Rosji, wynegocjowanej jeszcze w latach 90. przez ówczesnego premiera Waldemara Pawlaka. Była to umowa niekorzystna dla Polski, zawierająca różne rygory i ograniczenia oraz słynną klauzulę cenową. Wszystko to powodowało, że za gaz płaciliśmy bardzo drogo. Tyle, że niektórzy eksperci mówią tak: nie do końca była to wina samego Pawlaka, ale raczej tego, że byliśmy postawieni pod ścianą i nie mieliśmy możliwości dywersyfikacji dostaw. No a z węglem, czy będziemy mieli możliwość zdywersyfikowania dostawców przy kilkukrotnie większym zapotrzebowaniu na importowany towar, czy jednak głównie z Syberii będziemy musieli ściągać? No bo wiecie, jak ktoś nie ma za bardzo innego dostawcy, a brać musi, to można go kroić na maksa, to takie proste. Nie ma sentymentów.

 

2. Ale Margaret Thatcher w Wielkiej Brytanii miała podobny problem z restrukturyzacją górnictwa i rozwiązała temat w kilka lat – czemu my niby nie możemy?

Ok, ale taki jeden szczegół: w trakcie radykalnych reform sektora górniczego, węgiel dostarczał jakieś 20% energii zużywanej na Wyspach. W Polsce zdaje się za 2018 rok było to jakieś 78% energii z węgla, z czego blisko 50% to węgiel kamienny. Widzicie różnicę między naszym krajem, a UK…? O ile przy 20% da się jakoś pokombinować, to przy blisko 80% mamy już megaciężkie zadanie. Zresztą strategia energetyczna dla Polski przewiduje obecnie, że w 2030 roku udział węgla w wytwarzaniu energii elektrycznej będzie wynosił 56 – 60%. Czyli węgiel dalej będzie dominującym paliwem. Ba, kto wie, czy nie wystąpią opóźnienia w dekarbonizacji (co jest bardzo możliwe) i jeszcze długo węgiel będzie podstawą naszej energetyki.

 

Szybkie podsumowanie

Do czego więc zmierzam to to, że wystarczy zestawić sobie powyższe punkty 1 i 2 no i mamy potencjalne niebezpieczeństwo uzależnienia energetycznego Polski od zewnętrznych dostawców. A import węgla z Rosji rośnie, oj rośnie… No to może gaz z USA, Norwegii czy skądś tam…? Może. Ale znów obawa o ceny itp., bo może się okazać, że przez kilka – kilkanaście lat będziemy dosłownie postawieni pod ścianą i będą rozgrywać nas jak dzieci w piaskownicy. Nie to, że jakieś teorie spiskowe, wpływy obcych mocarstw, itp. – prędzej zwykła nieudolność i brak umiejętności sprawnego zarządzania. To wszystko napawa mnie więc wątpliwościami, które mogę mieć jako laik górniczy, przypominam. Życzyłbym więc sobie ogólnonarodowej debaty, w której eksperci z różnych opcji przedstawialiby rzetelne raporty i rozwiązania, a potem zostałaby wybrana opcja najlepsza dla Polski. Ale o tym to mogę sobie pomarzyć co najwyżej, nie mam złudzeń. Prędzej puszczą w publicznej telewizji kolejny koncert Zenka Martyniuka i powtórkę Sylwestra w Zakopanem, niż zaryzykują publiczne pokazanie swojej niekompetencji i braku sensownego planu. A zresztą, kto by to oglądał oprócz samych górników może – za trudne, za skomplikowane, a tu La Bandida leci na TVP 1. Także ten…

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!