Korupcja i układy w samorządach vs zarabianie kasy

Nie jestem typem społecznika i na ogół mało interesuję się lokalną polityką, kariera samorządowca zresztą też mnie nie pociąga. Jednak pewne mechanizmy, które tam występują, są mi aż za dobrze znane – zwłaszcza te, które wiążą się z niezbyt czystymi sposobami zarabiania pieniędzy oraz tzw. dowodami wdzięczności, które polegają na załatwianiu „swoim” intratnych posad w różnych spółkach. Dzisiaj przedstawię 3 różne historie, które obrazują, jak wygląda niejawna rzeczywistość w wielu (jeśli nie w większości) polskich miast.

 

Historia 1: Spółkę komunalną stać, więc niech płaci normalną stawkę razy 4 (albo i 10)

Weźmy więc na początek coś tak banalnego, jak prowadzenie profilu fejsbukowego miejskiej spółki komunalnej. Ile może kosztować ta, w sumie dość prosta, praca wymagająca zaangażowania +- kilku godzin tygodniowo…? Okazuje się, że ponad 20 tys. PLN miesięcznie, gdzie standardowe stawki za tego typu obsługę wynoszą +- 2 tys. PLN / miesiąc, a w praktyce najczęściej któryś z pracowników wykonuje to w ramach swoich obowiązków w normalnym czasie pracy, obok innych zadań. Inny przykład? Chociażby kursy nauki jazdy na łyżwach, także przeprowadzane dla pracowników spółki komunalnej – tutaj cena za 1h została ustalona na 3700 PLN – dla 15 osób. Dużo, mało…? No raczej sporo, gdyż w sieci bez problemu można znaleźć masę ofert, w których cena za 1h tego typu szkolenia oscyluje w granicach 20-60 PLN za osobę dla grup zorganizowanych (już z wypożyczeniem łyżew). Czyli w przypadku przytoczonej spółki wyszło by pewnie max 900 PLN za 1h przy podanej liczbie 15 osób = wygląda na to, że przepłacono co najmniej 4-krotnie. Przypadek, zwykła niegospodarność, czy może metoda na wyprowadzenie pieniędzy…? Któż odgadnąć zdoła – może prokurator, który z tego, co mi wiadomo, został już powiadomiony o tej konkretnej sprawie…?

 

Historia 2: Tę robotę masz już załatwioną!

Lokalne układy pozwalają także na „wciskanie” na intratne stanowiska zasłużonych ludzi – przykładem niech będzie chociażby ostatnia afera z Torunia, gdzie dr Sławomir Mentzen złożył zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przez prezydenta miasta przestępstwa z art. 231 kk (nadużycie uprawnień przez funkcjonariusza). W dużym skrócie chodzi o to, że prezydent Torunia miał naciskać na radę nadzorczą miejskiej spółki, aby zatrudniła na stanowisku prezesa człowieka, który sfałszował dokumenty niezbędne do ubiegania się o to stanowisko, a do tego miał znacznie gorsze doświadczenie od swoich konkurentów. Jakby tego było mało, był na tyle pewny siebie, że przed konkursem publicznie rozpowiadał, że na pewno wygra! Nie będę już nawet wspominał o takich rzeczach, jak niejasne przetargi na wynajem lokali należących do miasta, bo to właściwie temat na osobny wpis. Oczywiście nie jest przesądzone, że prezydent Torunia jest winny (bo być może nie jest), ale podobne sytuacje na samorządowym szczeblu cały czas występują i rzadko kiedy dochodzi tutaj do jakichś poważniejszych wycieków.

 

Historia 3: Jak tanio przejąć dobrze prosperujące przedsiębiorstwo samorządowe

Jednak opisane powyżej sytuacje to i tak tylko drobnostki przy tym, co dzieje się niekiedy w przypadkach przejęć przedsiębiorstw będących jednostkami samorządów terytorialnych. Jednym z dobrze mi znanych przykładów jest sanatorium w X. Jakąś dekadę temu zarząd objął tam nowy dyrektor (znam go zresztą osobiście), który w ciągu kilku lat z podupadającego zakładu zrobił prawdziwą perełkę, czyli prawdopodobnie najlepsze sanatorium w mieście. I cóż się wtedy stało? Oto w kierunku dyrektora nagle posypały się ataki z rozmaitych stron – a to na zlecenie urzędników ratusza starano się przypisać mu odpowiedzialność za rzekomo nielegalną wycinkę drzew, a to nagle związki zawodowe zaczęły grozić strajkiem, pojawiły się też oskarżenia o mobbing (dyrektor wygrał sprawę w sądzie) itp., itd. Ogólnie podobnych sytuacji zaczęło występować bardzo dużo, więc dyrektor przeprowadził prywatne śledztwo, które wykazało, że… za wszystkim stoi prawdopodobnie jeden z lokalnych biznesmenów – bardzo bogaty i wpływowy człowiek, który postanowił przejąć wspomniane sanatorium. Oczywiście aby nie płacić ceny rynkowej, trzeba było najpierw odwołać obecnego dyrektora, a na jego miejsce wsadzić figuranta, który w krótkim czasie „położyłby” sanatorium w taki sposób, aby zaczęło przynosić straty i żeby dało się je kupić znacznie poniżej rynkowej wartości. No a już po całej transakcji figurant prawdopodobnie zostałby zwolniony (mógłby rzecz jasna liczyć na stosowną „odprawę”), a zakład nagle „cudownie” by ozdrowiał i zaczął znów przynosić zyski. Teoria spiskowa…? Może tak, może nie, ale jeśli weźmie się pod uwagę kilka faktów, takich jak:

– biznesmen, który chciał przejąć sanatorium, był dobrym kolegą prezydenta miasta X (finansował nawet jego kampanię wyborczą), a to właśnie Urząd Miasta rozpoczął w odpowiednim momencie ataki na dyrektora sanatorium, mające ewidentnie na celu podkopanie jego pozycji…

– szef związków zawodowych, który podburzał pracowników przeciwko dyrektorowi, miał żonę zatrudnioną na intratnej posadzie w firmie należącej do wspomnianego biznesmena…

– osoba, która oskarżyła dyrektora o mobbing, została po całej akcji zatrudniona w innej firmie należącej do naszego biznesmena…

… no to już wygląda na to, że coś było raczej na rzeczy – zwłaszcza, że ów biznesmen już działał w tej branży i takie eleganckie, odnowione i przynoszące niemały dochód sanatorium stanowiłoby perełkę w jego „kolekcji”. Spytacie zapewne, jak zakończyła się ta historia…? Napiszę wprost: dyrektora od dymisji uratowało w zasadzie tylko to, że marszałek województwa „darł koty” z prezydentem miasta X, więc chcąc mu zrobić na złość, bronił dyrektora i nie dopuścił do jego odwołania. Na koniec dodam jeszcze, że dyrektor starał się zainteresować tematem lokalne media, ale niestety mu się to nie udało – w końcu dziennikarze musieliby tutaj pisać rzeczy, które nie spodobałyby się poważnym reklamodawcom, a w dzisiejszych czasach stały dopływ pieniędzy do redakcji jest nie do przecenienia…

 

Kilka słów na zakończenie

Ile podobnych sytuacji dzieje się w całej Polsce? Prawdopodobnie setki, o ile nie tysiące. Niestety, tylko od czasu do czasu opinia publiczna dowiaduje się w szerszym zakresie, jak w rzeczywistości wyglądają pozakulisowe rozgrywki miejscowych notabli. I nie ma się co dziwić, bowiem wcale nie jest łatwo rozbić lokalne układy – zwłaszcza takie, które funkcjonują już dłuższy czas i gdzie polityk wraz z komendantem oraz prokuratorem piją sobie razem wódkę na koleżeńskim grillu, a do tego jeszcze od czasu do czasu wpadają do nich w odwiedziny miejscowi dziennikarze…

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!