Afera Berg + Schmidt: szybka analiza

Wirtualna Polska i Onet pisały wczoraj o „Wielkiej aferze z branży spożywczej”, „Wielkiej aferze drobiowej” itp., gdzie bohaterami są Maciej i Monika J. z polskiego oddziału niemieckiej firmy Berg + Schmidt. Przedsiębiorcza para, według doniesień medialnych, miała dopuszczać się oszustw przy sprzedaży tłuszczów służących do produkcji pasz – na papierze sprzedawali bowiem tłuszcze spożywcze, podczas gdy w rzeczywistości były to tłuszcze techniczne sprowadzane z Rosji, Ukrainy czy Malezji. Konsekwencją niecnych czynów są zarzuty prokuratorskie związane praniem pieniędzy i uzyskania korzyści ze sprzedaży tłuszczów ze sfałszowaną dokumentacją na co najmniej 176 milionów złotych.

Niestety, jak to zwykle bywa, mainstreamowe media skoncentrowały się głównie na „klikbajtowości” artykułów – zatrute, śmiercionośne kurczaki to jest bowiem to, co zainteresuje tzw. przeciętnego odbiorcę. Pominięte zostały natomiast pewne interesujące wątki tej afery, tak więc postanowiłem zrobić jej szybką analizę w formie pytań.

 

1. Czy rzeczywiście mięso zwierząt karmionych olejami technicznymi może być niebezpieczne?

Nie znam się zbytnio na paszach, olejach i hodowli drobiu, więc wykonałem wczoraj kilka telefonów do ekspertów branżowych – oto, co mi powiedzieli:

Na ten moment nie wiadomo, jak bardzo szkodliwe są te tłuszcze i jaka może być potencjalna skala szkód. W mediach podano, że „część substancji ściąganych przez firmę B. mogła zawierać m.in. duże ilości pestycydów”. Ok, tylko jaka część tych substancji, to jest tłuszczów, była zanieczyszczona? Bo np. 1% a 95% to jednak jest pewna różnica… Idąc dalej, nie bardzo wiadomo na ten moment, o ile konkretnie zostały przekroczone dopuszczalne normy. Zaprezentujmy to na przykładzie ciekawostki: normy pestycydów dla kaszy są 4 razy bardziej restrykcyjne niż dla pszenicy. Łatwo jest więc zakwalifikować jako szkodliwe coś, co w rzeczywistości aż tak bardzo szkodliwe być nie musi. Póki nie udostępniono wyników badań lub też nie zostały one podane przez wiarygodne służby, to ciężko wypowiedzieć się w tej sprawie ze 100% pewnością.

 

2. Jak to możliwe, że zanieczyszczone oleje przeszły kilkuetapowy proces kontroli?

Według mediów sprowadzenie tłuszczy jako technicznych miało służyć ominięciu kontroli weterynaryjnej na granicy, co oszczędzało czas niezbędny na odprawę. Ok, załóżmy, że tak rzeczywiście było. Tyle, że inspektorzy powiatowi weterynarii i tak powinni przeprowadzać kontrole na miejscu, czyli w podpoznańskiej lokalizacji firmy Berg + Schmidt! Mamy więc trzy możliwości:

– albo tych kontroli nie było (duża afera)

– albo inspektorzy zostali przekupieni (bardzo duża afera)

– albo kontrole były i nie wykazały obecności szkodliwych substancji (sporo mniejsza afera).

 

A to był tylko pierwszy poziom, ponieważ kolejne kontrole jakości powinni przeprowadzić jeszcze:

– producent pasz (zakupiony olej),

– producent drobiu (zakupiona pasza),

– sieć sklepów (zakupione mięso).

No i teraz jak to jest: czy kontrole były, czy też może nie było ich wcale, co oznaczałoby, że system kontroli żywności w Polsce jest totalną fikcją? A może w kontrolowanych partiach nie wykryto nic niepokojącego? Wciąż nie wiem, a chętnie bym się o tym dowiedział, tak jako konsument. Jednak według eksperta z branży spożywczej, którego również zapytałem o tę kwestię, jest raczej mało prawdopodobne, aby zanieczyszczeń nie wyłapano na żadnym z kilku poziomów kontroli.

 

3. Czy sprawcy mogli zarobić na procederze ponad 170 milionów złotych?

Informacje medialne dotyczące afery były podane w taki sposób, aby przeciętny odbiorca odniósł wrażenie, że sprawcy zarobili na oszustwie ponad 170 milionów złotych, dla „podkręcenia” narracji dodawano do tego działające na wyobraźnię historyjki o olbrzymim majątku, luksusowych samochodach itp. W mojej ocenie natomiast niewiele ma to wspólnego z rzeczywistością. Dlaczego?

Na początek rzut oka na bilans spółki Berg + Schmidt:

– za lata objęte zarzutami, czyli 2020 – 2021, łączne przychody na poziomie około 233 milionów złotych,

– zysk łącznie za te same lata: niecałe 9 milionów złotych.

Ciężko jest „wykręcić” przy takich parametrach 170 milionów zysku na oszustwie – zwłaszcza, że małżonkowie J. posiadają zaledwie 10% udziałów w polskim oddziale Berg + Schmidt. Prawdopodobnie zarzuty dotyczą więc łącznego wolumenu sprzedaży kwestionowanych towarów, co by mniej – więcej spinało się na liczbach – no ale przychód to nie zysk.

 

4. Czy niemiecka centrala firmy Berg + Schmidt wiedziała o sprawie?

Wspomniałem o tym, że podpoznańska Berg + Schmidt Sp. z o.o. było oficjalnym oddziałem niemieckiej firmy, która ma w niej 90% udziałów. Powszechną praktyką jest, że międzynarodowe koncerny kontrolują swoich partnerów regionalnych, dbając o standardy jakości i zapobiegając różnym fraudom. W sytuacji tak dużej afery można nabrać poważnych wątpliwości w tej kwestii. Mamy tutaj bowiem trzy potencjalne scenariusze:

– niemiecka centrala wysłała audytorów, ale ci nic nie wyłapali,

– niemiecka centrala puściła polski oddział całkowicie samopas i nie wysyłała żadnych inspektorów, nie sprawdzała faktur itd.,

– niemiecka centrala wysłała audytorów, ci wykryli nieprawidłowości, ale mimo to udawali, że jest ok, bo zysk jest zysk, a etyka jest etyka.

Moim zdaniem to jest bardzo ciekawy wątek, który należałoby koniecznie zbadać – ja bym tak przynajmniej zrobił będąc prokuratorem.

 

5. Czy w sprawie mogło dojść do przestępstw podatkowych?

Tutaj można by rzec, że prawie na pewno tak. Z doniesień medialnych można wywnioskować, że Berg + Schmidt Sp. z o.o. sprowadzała towar bezpośrednio od kontrahentów z Rosji, Ukrainy czy Malezji. Importowane oleje miały być oznaczone jako techniczne, co oznacza, że powinny zostać opodatkowane stawką VAT 23%. Procedura wygląda jednak tutaj tak, że importer faktycznie nie płaci VAT-u na granicy, lecz nalicza go i odlicza w tej samej deklaracji, więc nie robi się przelewu do skarbówki.

Tyle tylko, że jeśli olej został zaimportowany jako techniczny na 23% stawce VAT, to powinien być potem sprzedawany z taką stawką również w Polsce. Tymczasem szedł do kontrahentów jako olej paszowy, opodatkowany stawką 8% VAT – no i to już jest przestępstwo skarbowe, które mogło być motorem do zatrzymania podejrzanych. Skarbówka bowiem teoretycznie powinna wyłapać nieścisłości w stawkach oleju dzięki JKP_VAT (nie zgadzały się stawki import – sprzedaż krajowa). Mielibyśmy w sumie niezłe jaja, gdyby się okazało, że przez 2 lata (albo i dłużej) tego jednak nie wychwycili, a do zatrzymań doszło dlatego, że np. ktoś z konkurencji doniósł. To by oznaczało, że JPK nie działa tak, jak powinien. Alternatywnie mogły tam wchodzić w grę jeszcze inne łańcuchy dostaw, ale brak danych do analizy.

 

Reasumując

Afera ciekawa, ale w oparciu o tak nieprecyzyjne i szczątkowe informacje, jakie zaserwowali nam dziennikarze, ciężko stwierdzić, czy jest ona naprawdę poważna, czy jednak bardziej rozdmuchana przez media. Gdyby (gdyby!) się jednak okazało, że na nasze stoły trafiło w dużych ilościach mięso mocno zanieczyszczone, mimo kilkupoziomowego sita kontrolnego, to komentarz można by zawrzeć w dwóch słowach: DYKTA i KARTON.