Białe Kołnierzyki – geneza

Wiele razy, czy to w rozmowach na żywo, czy w internetowych konwersacjach, słyszałem takie pytanie: dlaczego zacząłeś się interesować akurat tematyką przestępczości gospodarczej, skąd to się w ogóle wzięło…? No i tak sobie pomyślałem, że w sumie może warto nieco uchylić rąbka tajemnicy, bo wiąże się z tym całkiem ciekawa historia z mojego życia. 

 

Polska – Francja

Tak więc mamy rok 2002, jako młody chłopak właśnie wychodzę z wojska. Naprawdę podobały mi się wtedy militarne klimaty i chciałem robić to profesjonalnie. Niestety, nasze Wojsko Polskie nie dawało w tamtych czasach wielkich szans na zarabianie normalnych pieniędzy, a poza tym jawiło mi się jako nudna instytucja pełna postkomunistycznych „trepów”, a nie rasowych żołnierzy z krwi i kości wykonujących swoją robotę z pasją. Na jaki pomysł wobec tego wpadłem? Oczywiście słynna Legia Cudzoziemska, a jak! Zgadałem się więc z moimi dwoma dobrymi kolegami, że pojedziemy razem do Francji i będziemy starali się o przyjęcie do tej elitarnej formacji (tzn. do Legii). Co prawda nie mieliśmy za bardzo kasy, ale jeden z kolegów zdecydował się sprzedać swojego Malucha, którego dostał w prezencie od ojca na 18-kę – uzyskane z tego tytułu 3000 złotych miało nam wystarczyć na podróż.

 

Kierunek: Francja

No i pojechaliśmy – najpierw do Paryża, gdzie odebrał nas znajomy kumpla i przekimał przez weekend. Pamiętam, że dla nas to był szok, bo Polska wtedy to była totalna bieda w porównaniu ze stolicą Francji, taki zupełnie inny świat. W każdym razie balowaliśmy ostro w piątek i w sobotę, żeby jeszcze poużywać życia, gdyż w poniedziałek mieliśmy zamiar zgłosić się do punktu werbunkowego. Nie doszło do tego, ponieważ w niedzielę któryś z nas wpadł na pomysł, że może lepiej będzie zgłosić się do punktu werbunkowego w Nicei – zwiedzimy sobie trochę francuskiego Lazurowego Wybrzeża, a zaciągniemy się najwyżej kilka dni później, bez różnicy w sumie. No więc wsiedliśmy w pociąg i jazda na południe. Chyba nie muszę zapewniać, że Côte d’Azur w porównaniu z naszym Sopotem czy Kołobrzegiem to znowu był inny świat – palmy, Murzyni grający na bębnach wieczorami na plaży, wielkie jachty, luksusowe auta, kobiety opalające się topless… 

Nie będę Was zanudzał szczegółami, jak to ustawiliśmy się z kumplami w Nicei, ale w każdym razie projekt wstąpienia do Legii Cudzoziemskiej upadł wtedy ostatecznie – doszedłem do wniosku, że chyba lepiej jest być gościem, który jedzie sobie Ferrari cabrio wzdłuż nadmorskiej promenady, niż żołnierzem zamkniętym w koszarach. No, ale do tego Ferrari była daleka droga i na razie trzeba było ostro zapier..alać w pracy fizycznej – rzecz jasna na czarno, bo wtedy ciężko było Polakom o legalną robotę (zwłaszcza, jak słabo znało się język i nie miało kwalifikacji). Tak się jednak złożyło, że załapaliśmy się w budowlance u pewnego Chorwata i mieliśmy za co żyć. Wiele anegdot związanych z tamtym okresem mógłbym tutaj dodać, ale przejdźmy do meritum.

 

Zdjęcie robione na promenadzie w Nicei wiosną 2002 roku (ja to ten w czarnej kurtce, koledzy obok) – jakość „kliszowa”, bo wtedy cyfrowe aparaty były dość drogie, a smartfonów nie było w ogóle. 

 

Pewne spotkanie w Monaco

Pewnego weekendu postanowiliśmy się wybrać na wycieczkę do Monaco, bo z Nicei było blisko i wygodnie można było dojechać pociągiem. No i tak sobie zwiedzamy miasto, rozmawiamy, aż tu nagle zaczepia nas na ulicy jakiś gość w średnim wieku, dość elegancko ubrany, który pyta, czy jesteśmy Polakami. Kumpel na to, że niby kim innym, skoro po polsku gadamy? W każdym razie od słowa do słowa wyszło, że ów gość musiał uciekać z Polski na skutek problemów z prawem, jakich narobił sobie działając w biznesie. Do tej pory mieszkał u znajomego, ale musiał się wczoraj (czy tam przedwczoraj) wynieść wprost na ulicę. Wzięliśmy go więc do siebie na chatę, gdzie akurat był wolny pokój i powiedzieliśmy, że jak chce, to może się przekimać parę dni (twierdził, że nie ma kasy na hotel), a my postaramy się załatwić mu robotę na budowie.

 

Moje pierwsze poważniejsze zetknięcie z tematyką przestępczości gospodarczej

Wieczorem, a była to zdaje się sobota, wzięliśmy kilka butelek whisky i poszliśmy z nim na plażę, w czterech (w Nicei nikt wtedy nie ścigał za picie alkoholu na plaży). No i facet po paru kieliszkach się rozgadał i zaczął opowiadać o swoim życiu, jak to różne biznesy prowadził w Polsce, następnie wyjął z plecaka zdjęcia, na których była niby jego willa i luksusowe auta (i faktycznie on sam też na nich był) itd. To wszystko wyglądało wiarygodnie i zrobiło na nas duże wrażenie. Potem zaczął opowiadać o różnych wałkach na giełdzie – nie powtórzę tego teraz, bo raz, że pamięć zawodzi, a dwa, że wtedy nie bardzo ogarniałem, o co tam chodzi. Za to jedna z opowieści, którą nieźle zapamiętałem, była taka: gość wziął jakąś dokumentację techniczną i zapakował ją w zapieczętowaną kopertę. Następnie przejechał z nią przez granicę PL – Niemcy, żeby zrobić sobie pieczątkę w paszporcie na cle. W kopercie był rzekomo patent na jakieś urządzenie, a koperty celnicy nie mieli niby prawa otworzyć (bo patent w środku). Dalej ów gość miał wrócić do Polski z jakąś fakturą i zażądać zwrotu VAT-u.

Tak to mniej-więcej miało wyglądać, chociaż oczywiście po kilkunastu latach mogło mi się coś pomieszać odnośnie tej jego historii, wybaczcie.  Wtedy jednak było to moje pierwsze w życiu zetknięcie z kimś, kto na żywo opowiadał o podobnych akcjach (a może nawet sam w nich uczestniczył). I to właśnie pod wpływem spotkania i rozmowy z tym biznesmenem-wygnańcem zainteresowałem się tematyką przestępczości gospodarczej tak w ogóle. Możliwości szybkiego – i rzekomo łatwego – zarobienia dużych pieniędzy wydały mi się wtedy fascynujące, szczególnie w zestawieniu z ciężką i niskopłatną robotą fizyczną. Jeśli chodzi natomiast o tego tajemniczego Polaka (nie pamiętam już jego imienia), to nasze drogi szybko się rozeszły. Jak do tego doszło? Otóż wspominał coś, że jak tylko odłoży trochę pieniędzy, to założy firmę we Francji i weźmie nas nawet do spółki, to razem dużo zarobimy. Niestety, kiedy w poniedziałek rano czekaliśmy na pociąg, który miał nas zawieźć do pracy, nasz nowy znajomy „odpadł” – nagle popadł w smutek i zaczął się żalić: „na co mi przyszło, ja na budowie…”. Zostawiliśmy go więc na tej stacji i powiedzieliśmy, że niech się jeszcze namyśli, czy chce iść do tej roboty, czy nie, a wieczorem pogadamy. Tyle, że wieczorem już nie przyszedł do nas do domu i ślad po nim się urwał.

 

Szybka kawa wypita w scenerii paryskiej ulicy – to jest to, co tygrysy lubią najbardziej (no, może niekoniecznie najbardziej, ale lubią). 

 

Co działo się dalej?

Jakiś czas później wróciłem do Polski, gdzie otworzyłem swoją pierwszą firmę, zacząłem czytać książki poświęcone tematyce gospodarczej, przeglądałem Internet w poszukiwaniu informacji dotyczących przestępczości „białych kołnierzyków”, poznawałem różnych ludzi i z nimi rozmawiałem (a czasem robiłem interesy), w międzyczasie też wyjeżdżałem do innych krajów… No i dalej się już potoczyło – punktem wyjścia było chyba jednak opisane spotkanie w Monaco i związane z nim rozmowy, taki „początek początków”. Ok, starczy już tego, bo i tak się mocno rozpisałem, choć długo bym jeszcze mógł opowiadać o tamtych latach. 

Aktualizacja

W lutym 2020 roku udzieliłem wywiadu dla kanału Przygody Przedsiębiorców – jeśli ktoś ma ochotę posłuchać nieco więcej na temat genezy powstania bloga, to zapraszam! ⬇️

 

2 komentarzy:

Komentarze wyłączone