Polska branża automatów do gier wczoraj i dziś
Kilka dni temu przeczytałem w mediach, jak to Lotto chwali się, że w swoich pilotażowych salonach hazardowych z automatami (9 miejscówek, póki co) osiągnęli 10 mln PLN obrotu. Wydaje się to niezbyt imponującym osiągnieciem jak na ponad rok posiadania monopolu, bo przecież jeszcze nie tak dawno sam resort finansów szacował, że polski rynek „jednorękich bandytów” jest wart ok. 14 miliardów PLN. Można tutaj domniemywać, że gdyby to prywatna firma miała na tym zarabiać z pozycji monopolisty, to rozwój sieci salonów z automatami do gier szedłby szybciej, bo przecież czas to pieniądz. Jednak nie ma co bezrefleksyjnie „wieszać psów” na osobach odpowiedzialnych za ten cały projekt „upaństwowiania hazardu”, gdyż stoi przed nimi trudne zadanie. Jak bowiem podaje na swojej stronie www sam Totalizator: „Obecnie trwa proces certyfikacji automatów, a także testy integracji Rejestru Gracza i Systemu Centralnego. Zakończyły się też prace nad zapewnieniem bezpieczeństwa grającym. Zostanie wprowadzona m.in. możliwość czasowego samowykluczenia z gry oraz limity aktywności w grze i środków na grę.”. Każdy, kto miał większą styczność z zarządzaniem projektami IT, zdaje sobie zapewne sprawę, że dopracowanie takich rozwiązań nie jest proste, podobnie zresztą jak ogarnięcie całego stosu „makulatury”, czyli dokumentacji niezbędnej przy tego typu przedsięwzięciach.
Inna sprawa, że „pokrycie” rynku automatami w zakładanej skali musi swoje kosztować – według niektórych szacunków aż 5 miliardów PLN (tyle ma podobno pochłonąć zakup automatów oraz ich obsługa, choć wydaje się to dość zawyżonym szacunkiem). Tak dla porównania, sprzedaż wszystkich produktów Lotto w 2017 roku zamknęła się w kwocie nieco przekraczającej 5,5 miliarda PLN – czysty zysk był oczywiście wielokrotnie niższy. Cała operacja w założeniu ma przynieść profity dopiero po kilku latach, także spokojnie… Tyle tytułem wprowadzenia w temat – przejdźmy teraz do zagadnień związanych z przestępczością gospodarczą.
Pranie pieniędzy na automatach do gier
Tajemnicą Poliszynela jest, że biznes ten był niezwykle lubiany przez przestępcze kręgi, nie tylko zresztą w Polsce. Jeśli jednak chodzi o nasz kraj, to główne powody były dwa. Pierwszym była bardzo wysoka stopa zwrotu, a drugim możliwość łatwego prania pieniędzy w praktycznie dowolnej skali. Swego czasu bowiem automaty z niskimi wygranymi były obłożone podatkiem ryczałtowym w wysokości 180 Euro miesięcznie od jednej maszyny. Skąd się wzięła akurat taka kwota? Po prostu urzędnicy w oparciu o dane z salonów gier obliczyli, że przeciętna miesięczna kwota podatków liczonych na zasadach ogólnych wynosi ok. 500 Euro od jednego automatu. Następnie zrobiono symulację, która miała na celu wykazanie, ile z dotychczas nielegalnych punktów z automatami „samoopodatkuje się” przy konkretnych stawkach ryczałtu, no i wyszło, że najlepiej będzie zastosować stawkę właśnie w okolicach 180 Euro/mies. Trzeba przyznać, że rzeczywiście udało się dzięki temu w znacznym stopniu ograniczyć szarą strefę i zwiększyć wpływy do budżetu, ale swoistym rykoszetem było danie przestępcom ciekawej możliwości legalizacji lewych dochodów.
Tak więc po wprowadzeniu wspomnianego ryczałtu wystarczyło wrzucić do automatu np. 80 tys. PLN pochodzących z niewiadomego źródła i już mieliśmy wypraną kasę przy rewelacyjnie niskich kosztach operacyjnych w wysokości zaledwie 1% (w opisanym przypadku)! Sytuacja piękna dla każdego, kto chce zalegalizować np. dochody z handlu narkotykami, kradzieży samochodów itp. Dodam, że przedsiębiorcy zarabiający na automatach o niskich wygranych nie musieli odprowadzać od tego dodatkowo VAT-u (wbrew temu, co można nieraz przeczytać w sieci). Jeśli ktoś nie wierzy, to polecam sprawdzić chociażby interpretacje podatkowe wydane w tym temacie około 10 lat temu.
Nie ma się więc co dziwić, że grupy przestępcze bardzo chętnie wchodziły w ten biznes. Co prawda były różne utrudnienia, jak chociażby liczniki faktycznej liczby gier czy limity wygranych do kilkunastu Euro. W praktyce jednak automaty masowo przerabiano, likwidując kłopotliwe blokady, a wtedy dopiero zaczynała się prawdziwa gra. No i cóż, zgodnie z prawem maszyny slotowe powinny być zabezpieczone przed możliwością przerobienia, a dodatkowo przed trafieniem do salonów gier musiały przejść badania dokonane przez wyspecjalizowaną jednostkę, ale… Ale w praktyce wiele opinii wydawano „zaocznie”, czyli certyfikujący specjalista nie widział automatu na oczy (a pieniądze brał). Innym, chyba nawet częstszym, sposobem było wypłacanie wygranych „pod stołem”, czyli oficjalnie gracz otrzymywał tylko równowartość kilkudziesięciu PLN, a w praktyce bywało tak, że barman lub właściciel lokalu dzwonił „do serwisu”, po czym zjawiał się ktoś, kto przywoził w walizce np. kilka tysięcy złotych i wypłacał zwycięzcy. Takie „uniki” miały tę zaletę, że znacznie ograniczały ryzyko wpadki w sytuacji kontroli.
Jak branża hazardowa próbowała poradzić sobie z zaostrzeniem przepisów w 2017 roku
Przy okazji przytoczonego powyżej newsa o 10 milionach obrotu Lotto, przypomniały mi się „kombinacje”, z jakimi zetknąłem się w okresie, gdy eliminowano prywatne automaty z rynku. Niektóre z nich były bardziej śmieszne, inne mniej, ale myślę, że warto je pokrótce przedstawić chociażby dla celów zapoznania się z tokiem myślenia i kreatywnością niektórych polskich „biznesmenów hazardowych”.
1. Najprostszym wyjściem było po prostu pozostawienie wszystkiego po staremu, rozumiane jako działanie od pewnego momentu na nielegalu. Czyli firmy rejestrowane na „słupa”, brak rozliczania się z fiskusem, a jak kontrola wpadnie i skonfiskuje automaty, to będziemy walczyć w sądzie wykorzystując kruczki prawne. No i rzeczywiście bywało tak, że sądy nakazywały zwrot zarekwirowanych automatów, które znowu trafiały na rynek i tak w koło Macieju. Część punktów zresztą działała całkiem legalnie, ponieważ niektóre firmy nadal miały ważne koncesje (nie wydawano jednak nowych, chcąc doprowadzić do stopniowego „wygaszenia” tego rynku). I było faktycznie coraz ciężej – dość powiedzieć, że według oficjalnych danych Służby Celnej w 2013 roku zarekwirowano niecałe 6 tys. automatów, a w 2015 roku było to już ponad 30 tys. Ostateczny cios branży zadały nowe przepisy, obowiązujące od 2017 roku, które w zasadzie wprowadziły monopol na automaty do gier (monopolistą zostało Lotto, a właściwie Totalizator Sportowy), wyłączając legalne maszyny w kasynach, których jest stosunkowo niewiele.
2. Wprowadzenie tzw. quizomatów, quizów wiedzy itp. modyfikacji, dzięki którym automat miał się pozbyć zabronionego elementu losowości, gdyż gracze dla uzyskania wygranej musieli wykazać się „intelektem oraz refleksem”. No i tutaj zaczęły się przepychanki prawne – producenci i dystrybutorzy takich „legalnych” automatów przykładowo twierdzili bowiem, że dana gra została zbudowana w oparciu o ciąg matematyczny, który jest przedstawiony za pomocą równania tak prostego, aby przeciętny uczestnik mógł spokojnie obliczyć, na jakim etapie gry się aktualnie znajduje. To miało warunkować, że taki automat jest w pełni zgodny z polskim prawem, zgodnie z twierdzeniami prawników wynajętych przez firmy z branży hazardowej. Co ciekawe, podobno niektóre sądy w swoim orzecznictwie również podzielały tę opinię, ale jednak KAS miał w tej kwestii swoje własne zdanie. Przez pewien czas takie quizomaty stały sobie w miarę spokojnie w lokalach i zarabiały, aż zaczęły się naloty służb i konfiskaty. Co prawda można się było potem ciągać po sądach z KAS-em, ale szczerze mówiąc kiepski to biznes, w którym „nie znasz dnia ani godziny” – aż tak dużych dochodów z tych „quizomatów” nie było, aby opłacało się ponosić tak wysokie ryzyko.
3. Pojawiły się też pomysły, aby automaty zastąpić komputerami i działać na zasadzie „kafejek internetowych”, które w określonych okolicznościach miały dać graczom możliwość oddania się hazardowi. Miało to na celu chociażby umożliwienie bezproblemowego przewozu urządzeń – w końcu komputer to tylko komputer i bez odpowiedniego softu (który można wszak odpalić dopiero w miejscu przeznaczenia, np. z płyty CD) nie sposób go traktować jak automatu do gier w świetle prawa. Pomysł miał teoretyczne szanse, ale nie doczekał się realizacji na większą skalę (zapewne przeważyły trudności natury organizacyjnej). Jednak trzeba wspomnieć, że w pewnym kształcie koncepcja ta została wcielona w życie, a mianowicie używano tabletów z odpowiednim oprogramowaniem, na których można było sobie pograć. Takie urządzenia w razie nalotów służb były jednak rekwirowane jako „służące do celów hazardowych”, a poza tym stanowiły raczej tylko dodatek do klasycznych automatów, stojących sobie nielegalnie w tym samym lokalu.
4. Stworzenie sieci „hazardowozów”, które miały za zadanie jeździć po dyskotekach, uczęszczanych punktach poza miastem (np. w pobliżu większych sklepów spożywczych na wsiach), parkingach dla TIR-ów itp. i łapać tam chętnych graczy. Zaletą takiej koncepcji miała być mobilność rozumiana jako możliwość szybkiej ucieczki przed ewentualną kontrolą, co jest raczej trudne w przypadku punktów stacjonarnych. W razie zatrzymania kierowca takiego „hazardowozu” miał się tłumaczyć, że on „tylko przewozi automaty”. Niestety (albo i stety) ustawodawca przewidział sankcje nawet za sam przewóz i magazynowanie automatów bez zezwolenia (dodatkowo muszą być one urzędowo opieczętowane), ale i te ograniczenie niektórzy chcieli obejść – słyszałem o szalonym pomyśle, jak to pewne osoby chciały użyć do celów transportowych dostawczaków z… ambasad obcych krajów, które to auta rzekomo prawie nigdy nie są kontrolowane. Czy chodziło o wynajęcie takich pojazdów, czy też podrobienie tablic rejestracyjnych i dokumentów, tego już niestety nie wiem. Można się z tego śmiać, jednak nie sposób nie docenić kreatywności w poszukiwaniu rozwiązań.
5. Wyeliminowanie jakichkolwiek fizycznych form wygranej – według moich info niektórzy ludzie z branży przez moment patrzyli w stronę kryptowalut, które co prawda nie podpadały pod ustawową definicję pieniądza, ale po krótkiej analizie prawnej można było ustalić, że będą traktowane jako pieniądz przez sądy w praktyce orzeczniczej (czyli „podpadną” pod ustawę antyhazardową). Jednak pomimo tych trudności w mniejszej skali do dziś funkcjonują miejscówki, w których można zagrać na komputerach w oparciu o kryptowalutę – tyle, że są to miejsca ukryte, gdzie wejścia pilnuje kamera, która w razie nalotu służb automatycznie odcina zasilanie. Rzecz jasna celnicy mają potem problem z udowodnieniem, że gra hazardowa rzeczywiście się odbywała. Zastanawiano się też nad żetonami – pozornie bezwartościowymi, ale jednak dającymi możliwość odebrania nagrody „pod stołem”. Metodą na obejście tego miały być chociażby specjalne kody QR, które wyświetlałyby się na ekranach automatów przez krótki czas po naciśnięciu odpowiedniego przycisku (rzecz jasna w sytuacji, gdyby gracz wygrał). No i po zeskanowaniu takiego kodu QR miałaby się otwierać jakaś strona internetowa, gdzie gracz mógłby podać swój numer telefonu, na który następnie przychodziłby generowany automatycznie klucz uprawniający do odbioru wygranej. Pomysł być może wydaje się ciekawy, ale widocznie okazał się nie do zrealizowania w praktyce.
6. Jeszcze inni poszli w dość ciekawym kierunku, a mianowicie podejmowali próby eksportu maszyn slotowych np. do Afryki. Robili tak chociażby niektórzy producenci, którzy musieli jakoś zagospodarować sprzęt, dla którego nie było już miejsca w kraju. A jak do tej opcji podeszli biznesmeni, którzy zostali z setkami nieprzydatnych już urządzeń, za samo posiadanie których groziły zresztą solidne kary finansowe? Były próby ekspansji i używane niegdyś w Polsce automaty wyeksportowano na Czarny Ląd (ciężko powiedzieć ile ich było). Z pewnością jednak nie było to zadanie łatwe – raz ze względu na całą „papierologię” i logistykę, a dwa z uwagi na Chińczyków, którzy wysyłają tam hurtowo tanie maszyny w cenach poniżej 200 dolarów za sztukę. Wiadomo, że automat automatowi nierówny, ale przy tak niskim poziomie cen trzeba byłoby iść na naprawdę masową sprzedaż, aby ta cała zabawa się opłacała. Do tego jeszcze dochodziła specyfika tamtejszej ludności – wizyty Murzynów z „kałachami” nie były wcale czymś nadzwyczajnym. Być może taki eksport jest jednak jakimś pomysłem na biznes, skoro np. używane maszyny budowlane podobno schodzą w Afryce jak przysłowiowe ciepłe bułeczki…
Branża „jednorękich bandytów” dziś
Jeśli miałbym podsumować obecny stan rynku automatów jednym słowem, to określiłbym to tak: zgliszcza. Pomijając legalnie działające kasyna i wspomniane na początku punkty Lotto, to w zasadzie uchowały się jeszcze jakieś nieliczne, ukryte salony dla wtajemniczonych, a media raz po raz donoszą o sytuacji, w której KAS wpada do jakiejś piwnicy czy szopy i rekwiruje nielegalne maszyny. Jest to już jednak podziemie, a nie mainstream i to się już raczej nie zmieni (no chyba, że ustawodawca zniesie monopol Lotto). Co prawda próbowano walczyć o przetrwanie przy pomocy przeróżnych „patentów”, ale wszystkie one miały dwie wady: albo były niemożliwe/zbyt trudne do zastosowania w większej skali, albo państwo sukcesywnie zwalczało ich mutacje (np. wspomniane już quizomaty). Zresztą w przypadku niektórych pomysłów po prostu zwyczajnie przekombinowano – a jeśli coś przestaje być proste i zrozumiałe dla przeciętnego gracza, to jest skazane na porażkę.
Do tego wszystkiego doszedł jeszcze czynnik ludzki, a konkretnie klienci, których znaczna część albo przestraszyła się częstych nalotów służb, albo zniechęciła ciągłymi trudnościami w dostępie do gier (nielegalne punkty co jakiś czas zamykano lub przenoszono w inne miejsce). Tacy stali bywalcy jaskiń hazardu po prostu znaleźli sobie inne „hobby” i siłą rzeczy odzwyczaili się od grania, na ogół z korzyścią dla nich samych. Znam bowiem wiele ciekawych historii związanych z uzależnieniem od hazardu, jak to np. VAT-owcy potrafili przegrać na automatach po kilkanaście tys. PLN w ciągu zaledwie kilku godzin, a następnego dnia przyjechać z powrotem do tego samego lokalu i znowu wrzucić do tej samej maszyny podobną kwotę. Inny ciekawy przypadek to znany w Inowrocławiu złodziej samochodów, który w ciągu kilku lat „wtopił” kilkaset tys. złotych na jednorękich bandytach – jak sam mówił, gdy kończyły mu się pieniądze, to po prostu kradł jakieś auto, a otrzymaną od pasera gotówkę znowu przeznaczał na granie. Z nałogu wyleczyło go dopiero więzienie, więc był jednym z tych nielicznych przypadków, którzy mogą o sobie powiedzieć, że wynieśli pewne wymierne korzyści z pobytu „w sanatorium”. Nie będę już nawet przytaczał przypadków, a których ktoś pożyczał pieniądze od szemranych lichwiarzy, a potem nie mając z czego oddać, uciekał za granicę lub tracił dom czy mieszkanie. W każdym razie pewne jest to, że ograniczenie hazardu uratowało wiele rodzin i wiele osób uchroniło przed popadnięciem w długi.
Mała ciekawostka jako podsumowanie
Jeszcze przed wprowadzeniem nowelizacji ustawy spekulowano, że za całym zamieszaniem stoją potężne pieniądze wyłożone na łapówki przez amerykańskie firmy z branży hazardowej, które miały realizować miliardowe zamówienie na dostawy maszyn slotowych dla Lotto. No i cóż, na samej stronie Totalizatora widnieje informacja, że cały projekt, czyli wyprodukowanie i dostarczenie urządzeń oraz oprogramowania do nich, odpowiadać będą spółki Skarbu Państwa, a konkretnie Wojskowe Zakłady Łączności nr 1, Exatel S.A. (100% akcji posiada Skarb Państwa) oraz Polska Wytwórnia Papierów Wartościowych. Co prawda chodzą słuchy, że tak naprawdę te polskie spółki to tylko zasłona dymna, bo cały projekt i tak ma realizować amerykańska firma jako podwykonawca, ale oficjalnych dowodów na to nie ma. Zresztą był już ktoś, kto drążył temat, no ale niestety zginał w wypadku samochodowym. Tym kimś był poseł Kukiz’15, Rafał Wójcikowski. Na tym więc zakończę dzisiejszy wpis.
Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!