Podwójna „księgowość” w lombardach, czyli złoty interes

Zacznijmy może od podstaw: jest sobie mała sieć kilku – kilkunastu lombardów, które handlują złotem (co w przypadku lombardów nie powinno dziwić). Skąd je biorą? Złoto pozyskuje się do sprzedaży w lombardzie na dwa sposoby, czyli poprzez skup od klienta oraz jako nieodebrany zastaw. W tym drugim przypadku w systemie przed odbiorem złota jest ono oznaczone jako nieodebrany zastaw po wstępnej umowie sprzedaży – kiedy klient złota nie odbiera, to umowa wstępna jest „zamykana” i przekształcana w umowę końcową. Ok, a cena skupu złota? Uśrednijmy na potrzeby wpisu, że jest to ok. 80 PLN za 1 gram dla próby 585. I teraz każdorazowo taka transakcja kupna jest wprowadzana w system sprzedażowy połączony z kasą fiskalną, systemem księgowym itd. Do tego momentu wszystko jest w jak najlepszym porządku, ale… Ale złoto nie jest wystawiane do dalszej sprzedaży od razu i właśnie w tym momencie zaczynają się dziać przysłowiowe cuda na kiju.

Otóż raz w miesiącu w każdym z lombardów należących do sieci pojawia się tzw. koordynator regionalny, który zabiera całe skupione złoto. Operacja ta jest przeprowadzana w taki sposób, aby pozbyć się złota z całego systemu obsługi fiskalnej. Jest na to proste rozwiązanie: tzw. odkup kredytowany z późniejszą płatnością na konto, rozliczony w oparciu o zwykły paragon fiskalny (nie o fakturę!) za, powiedzmy, 82 PLN za 1 gram, czyli z minimalnym zyskiem dla lombardu. Na tym paragonie nie ma żadnych danych kupującego. I tym sposobem złoto zostało zafiskalizowane, podatek dochodowy od całych 2 PLN zysku zaewidencjonowany i wszystko gra. Pozornie.

Co się dzieje dalej? Złoto z wszystkich lombardów trafia do złotnika, który sprawdza, czy wszystko z nim w porządku i czy gdzieś czasem nie trafił się tombak. Jeśli wszystko jest ok, to złoty towar trafia z powrotem do lombardów, gdzie jest wystawiane na sprzedaż za 140-160 PLN za 1 gram. I teraz najlepsze, a mianowicie ewidencjonowanie takiej sprzedaży, które odbywa się nieco inaczej w zależności od tego, czy towar sprzedaje się offline, czy też online.

  1. Sprzedaż offline

Jeśli towar jest sprzedawany klientowi z ulicy (osobie fizycznej), to do takiego zakupu dodaje się „paragon” robiony w Excelu, na którym nie ma chociażby tak ważnej rzeczy, jak NIP, czy też naliczony VAT. Jednak kopia takiego niby „paragonu” idzie do klienta, a druga jest zostawiana do wglądu kierownika, który dzięki temu może zobaczyć, czy stan złota się zgadza. Takie kopie są chowane do sejfu razem ze złotem i niszczone raz w miesiącu (albo i częściej) po sprawdzeniu zgodności rzeczywistych stanów magazynowych. Nie trzeba chyba dodawać, że taka sprzedaż oparta o „paragony” z Excela nie jest ewidencjonowana w oficjalnym systemie sprzedaży, więc nie odprowadza się od takiej sprzedaży żadnego podatku. Wspomnę jeszcze, że większość złota z lombardów jest sprzedawana właśnie osobom fizycznym.

I w takiej sytuacji lombard jest sporo do przodu, bo nagle ma ok. 60-80 PLN nieopodatkowanego zysku na każdym gramie złota – gra jak widać warta świeczki (dla niektórych). Ok, a co w sytuacji, kiedy kupującym nie jest osoba fizyczna, tylko firma? No niestety (dla sprzedającego) wystawia on fakturę VAT – marża (jak sama nazwa wskazuje, VAT nalicza się tu tylko od marży sprzedającego, a nie od wartości sprzedanych towarów).

  1. Sprzedaż online

Jeśli złoto sprzeda się w sieci (co się zdarza), to wtedy jest znów wprowadzane do systemu sprzedaży, a umowę zawiera się często na pracownika skupu – dlatego właśnie na niego, ponieważ jest to najszybszy sposób na to, aby złoto „wróciło”  na stan magazynowy (bo oficjalnie go tam nie ma, kierownik zrobił przecież odkup!). W tej sytuacji również jest wystawiana faktura VAT – marża.

Reasumując: mamy tutaj ewidentne unikanie płacenia podatków w oparciu o podwójną księgowość i tak naprawdę gdyby „skarbówka” była mocno zdeterminowana, to mogłaby stosunkowo łatwo zdemaskować takie akcje min. poprzez zakupy kontrolowane, no ale cóż… Czy podobne wałki występują we wszystkich lombardach? Z pewnością nie – z moich informacji wynika, że prawie na pewno nie ma ich w największych sieciach, lecz w tych mniejszych, liczących kilka – kilkanaście punktów, a i tutaj nie jest to masowy proceder. Prawdopodobnie… 


Potrzebujesz pomocy
przy rozwiązaniu problemów związanych z przestępczością gospodarczą? Chcesz odzyskać tzw. trudny dług? A może potrzebujesz skutecznej ochrony antywindykacyjnej? Napisz do mnie: kontakt@bialekolnierzyki.com

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Eksport odzieży używanej a „zarabianie” na VAT – krótki opis schematu

Dziś krótki „poradnik” prezentujący jeden z wielu schematów zarabiania na VAT dzięki eksportowi poza UE.

Jest sobie pewien eksporter w Polsce, który wysyła używaną odzież do krajów azjatyckich (nie będę pisał jakich). I teraz spedycja dostaje zlecenia od firm z Azji, czasem od eksporterów z Polski, ale towar zawsze jest odbierany z tych samych miejsc w jednym województwie. Przy okazji zawsze są jakieś problemy – załadowcy nie chcą potwierdzić odpowiedzialności za morskie listy przewozowe, a eksporterzy bardzo szybko proszą o potwierdzenie wywozu. Koniec końców jednak towar w kontenerach trafia na morze, czyli teoretycznie wszystko jest ok.

I wtem okazuje się, że jednak nie do końca ok, bo co się dzieje dalej? Otóż VAT-owcy mając na morzu X- kontenerów z towarem wartym np. 400 tys. Euro (według dokumentacji) po prostu nie płacą spedycji – a mówimy o sporych pieniądzach, bo np. w przypadku kontenera używanej odzieży o wartości 10 tys. Euro koszty transportu to ok. ¼ tej kwoty, więc łatwo sobie pomnożyć. Ktoś się spyta: ale jak, polski eksporter nie płaci…? Transport jest na zlecenie firm azjatyckich, więc polscy eksporterzy nie ponoszą tu żadnej odpowiedzialności za nieodebranie przesyłki i zgodnie z prawem mają jedynie obowiązek wydać towar na magazynie, co zresztą robią. Firma spedycyjna zostaje zaś z nieopłaconymi kontenerami na morzu, nie mając żadnego interesu w blokowaniu wydania towaru, gdyż ma on bardzo niską wartość i w zasadzie koszty dodatkowe powstałe już po jednym miesiącu przestoju kontenera w porcie czyniłyby takie blokowanie nieopłacalnym. Oczywiście, taki numer przejdzie przez jedną spedycję raz, może dwa, a potem trzeba szukać nowej, no ale firm spedycyjnych mamy jednak trochę na rynku, więc…

Reasumując: 

– Dostaliśmy wszelkie dokumenty potwierdzające eksport towaru

– Wysłaliśmy X-kontenerów, każdy o wartości (powiedzmy) 10 tys. Euro i za każdy taki kontener mamy oddzielną fakturę, choć wychodzi drożej za odprawę celną, niż gdyby wszystko miało być na jednej fakturze. Dlaczego tak? Mała podpowiedź: im mniejszy zwrot VAT-u, tym łatwiejszy.

– Towar to tak naprawdę nic nie warte szmaty, ich koszt jest znikomy, a za transport koniec końców i tak nie płacimy.

Mamy więc oficjalnie na morzu towar za, powiedzmy, 400 tys. Euro + wszelką dokumentację, więc możemy sobie wystąpić spokojnie o zwrot VAT-u i nikt nie ma prawa się o nic przyczepić. Profit.


Potrzebujesz pomocy
przy rozwiązaniu problemów związanych z przestępczością gospodarczą? Chcesz odzyskać tzw. trudny dług? A może potrzebujesz skutecznej ochrony antywindykacyjnej? Napisz do mnie: kontakt@bialekolnierzyki.com

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Pakiet paliwowy – zmienił coś, czy nie zmienił…?

Pakiet paliwowy – co i po co?

Na początek mały krok w tył: w sierpniu 2016 w życie wszedł tzw. pakiet paliwowy, czyli zestaw zmian w prawie, które miały ukrócić możliwość robienia wałków na VAT. Efekt? W ciągu kilku tygodni liczba cystern wjeżdżających z Niemiec do Polski zmalała o jakieś 80%. Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że „lewe” paliwo przestało płynąć – VAT-owcy dalej je wozili, tyle tylko, że już nie zwracali dzięki niemu VAT-u, ale po prostu sprzedawali to paliwo taniej odbiorcom w Polsce (bo nie zawracali sobie głowy płaceniem akcyz i podatków). A w Polsce jak to w Polsce – liczy się najniższa cena i zawsze się znajdą odbiorcy, którzy nie będą zadawać pytań, czy dostawca działa zgodnie z prawem, skoro daje zajebistą cenę). Ile w ogóle można było z tego wyciągnąć? Dużo, zważywszy na to, że często paliwo to nie pochodziło z Niemiec, a było przemycane tam z Rosji, która słynie z niskich cen (dość powiedzieć, że na tamtejszych stacjach paliwo w detalu kupimy w okolicach 2,50 PLN, a w hurcie oczywiście jeszcze taniej). Daje to więc duże wrzuty, nawet biorąc pod uwagę spore koszty transportu.

Jak wozić lewe paliwo?

Kolejny cios wymierzony w ten proceder padł w styczniu 2017, kiedy to wszedł w życie tzw. pakiet przewozowy mający ukrócić działania paliwowej szarej strefy sprowadzającej olej napędowy z Niemiec i odsprzedającej go dalej. No i się zaczęło: monitorowanie przewozów, systemy łączności ruchomej i co tam jeszcze – dość powiedzieć, że od 18 kwietnia 2017 każdorazowy przewóz ON w ilości większej niż 500 litrów wymagał wysłania zgłoszenia do specjalnego rejestru – ale, uwaga, tylko wtedy, kiedy przewóz taki rozpoczynał się na terytorium kraju, co dawało pewne furtki dla nielegalu. No i pojawiły się dziwne trasy rzekomych transferów paliwa wykazywane w dokumentach przewozowych – np. z Litwy do Francji czy też z Niemiec do Bułgarii. Trasy te nie miały żadnego ekonomicznego uzasadnienia, ale grunt, że przebiegały przez Polskę.

Służby dość szybko połapały się o co w tym chodzi, więc funkcjonariusze ITD zaczęli się rzucać na prawie każdą cysternę paliwową niczym wściekłe rottweilery, kontrolując czy wszystko jest w porządku i czy aby nie służy ona do nielegalnego transportu paliw. I jak tu żyć, jak przemycać w takich warunkach…?! Otóż trzeba kombinować, nic nowego. Paliwa przewożono więc w cysternach bez stosownych oznaczeń lub też oznakowanych np. jako służące do transportu olejów smarowych, a nawet… w zwykłych, plastikowych zbiornikach (takich, jak na foto). Pojemność np. po 1000 litrów, można ich sporo załadować na naczepę i przewieźć podobną ilość paliwa, co w przypadku klasycznej cysterny. Miało to tę oczywistą zaletę, że ITD zwracało mniejszą uwagę na takie naczepy, w przeciwieństwie do cystern.

„Pilot” – co to takiego?

Nie było już parasola ochronnego nad transportami paliw (mówiło o nim wielu celników, nawet w mediach), więc dodatkowo trzeba było korzystać z „zarzutek”. Jedną z nich było wystawianie tzw. „pilota”. W praktyce wyglądało to np. tak, że puszczało się pustą cysternę paliwową, a w ślad za nią w odpowiednich odstępach jechało kilka ciężarówek załadowanych zbiornikami z paliwem. ITD jak widziało taką cysternę, to szalało – zaraz myk ją na bok i kontrola, a naczepy wiozące zbiorniki z paliwami jechały sobie spokojnie dalej. W sumie prosty patent, stosowany też np. przez złodziei samochodów, którzy puszczają przed kradzioną furą „czyste” auto, a gdy jego kierowca widzi patrol policji, to zjeżdża z trasy i udaje, że się zgubił prosząc o wskazanie drogi lub też wymyśla inny kit. Czasami działa, czasami nie działa, ale zmniejsza prawdopodobieństwo tzw. przypału nie generując jednocześnie wielkich kosztów.


Potrzebujesz pomocy
przy rozwiązaniu problemów związanych z przestępczością gospodarczą? Chcesz odzyskać tzw. trudny dług? A może potrzebujesz skutecznej ochrony antywindykacyjnej? Napisz do mnie: kontakt@bialekolnierzyki.com

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!