Detektyw – kiedy warto mu zlecić poszukiwanie majątku dłużnika?

Historia, jakich wiele w polskim obrocie gospodarczym. Przedsiębiorca, nazwijmy go Kowalski, ma dłużnika, który od dłuższego czasu nie reguluje swoich zobowiązań, a co gorsza nie zanosi się na to, aby kiedykolwiek zamierzał to zrobić. Kowalski kieruje więc sprawę do sądu, uzyskuje nakaz zapłaty, a w kolejnym kroku udaje się do komornika z nadzieją, że teraz już droga do odzyskania należnych mu pieniędzy stoi otworem. Niestety, życie przynosi na tym polu srogie rozczarowanie, gdyż egzekucja komornicza zostaje umorzona. Powód: brak majątku, który mógłby zająć komornik. Jakie pole manewru ma w takiej sytuacji wierzyciel? O tym już moment.

 

Rozszerzone poszukiwanie majątku

 

Zacznijmy od stwierdzenia, które dla niektórych może okazać się zaskakujące: nie każdy komornik przykłada się do pracy. Dlaczego tak się dzieje? Powodem jest „zawalenie” kancelarii komorniczych dużą ilością spraw, co w prostej linii prowadzi do tego, że niektórzy z nich idą po najmniejszej linii oporu, czyli sprawdzają rejestr ksiąg wieczystych, bazę CEPiK oraz wrzucają dane dłużnika do systemu Ognivo. Czasami te czynności przynoszą rezultaty, a czasami nie.

Co może zrobić dłużnik, aby poprawić skuteczność działań komornika?

Po pierwsze zaangażować dobrego pełnomocnika (adwokata lub radcę prawnego), który będzie monitorował sprawę i wywierał presję na komornika. Takie działanie nie zawsze będzie skuteczne, ale zwiększy szanse na sukces.

Drugą ścieżką będzie złożenie do komornika wniosku o rozszerzone poszukiwania majątku dłużnika. Wniosek taki może zawierać następujące czynności:

– weryfikacja w systemie Ognivo (banki i SKOK-i),

– złożenie zapytań do banków i SKOK-ów, które nie uczestniczą w systemie Ognivo,

– złożenie zapytań do polskich przedstawicielstw banków obcych,

– złożenie zapytań do wszystkich domów maklerskich znajdujących się na liście KNF,

– zajęcie wierzytelności przysługujących dłużnikowi względem następujących podmiotów: PayPal, Revolut, N26 Bank, Twisto,

– zwrócenie się do giełd kryptowalut o następujące informacje: czy i w jakiej ilości dłużnicy dokonywali transakcji zakupu i sprzedaży kryptowalut, jakich adresów publicznych i prywatnych użyto do obrotu kryptowalutami, oczywiście do tego dołączony jest wniosek o zajęcie.

Takie poszukiwania również zwiększają szanse wierzyciela na „trafienie” niesolidnego dłużnika.

No i wreszcie ścieżka trzecia, czyli próba ustalenia na własną rękę majątku dłużnika oraz wskazanie go komornikowi celem dalszego prowadzenia egzekucji. No i tutaj właśnie pojawia się pole do działania dla detektywa.

 

Detektyw – jak wygląda poszukiwanie majątku dłużnika

 

Na początek weźmy sytuację, w której nie doszło jeszcze do egzekucji komorniczej – nasz przykładowo Kowalski dopiero się zastanawia, czy iść do sądu. Dlaczego? Ponieważ oznacza to koszty w postaci wynagrodzenia dla profesjonalnego pełnomocnika oraz opłaty sądowej od pozwu, która przy większych sprawach może wynieść kilkadziesiąt tysięcy PLN (aż do 200 tys. PLN). Wynajmując detektywa na wczesnym etapie i zlecając mu poszukiwanie majątku dowiadujemy się, czy potencjalnie w ogóle warto wstępować na ścieżkę cywilną, płacąc przy tym niejednokrotnie ułamek kwoty, którą trzeba by wydać na opłacenie pozwu.

Co może ustalić detektyw?

Wydawać by się mogło, że niezbyt wiele, gdyż oficjalnie żadna agencja nie ma dostępu do baz danych, do jakich mają dostęp komornicy, policja, czy KAS. W praktyce jednak są pewne sposoby, aby dotrzeć do danych dotyczących nieruchomości oraz ruchomości do 5 lat wstecz. Na jakiej zasadzie to się dzieje? Cóż, pozwól drogi Czytelniku / droga Czytelniczko, że nie będę zdradzał pewnych szczegółów warsztatu. Z kolei jeśli chodzi o konto bankowe, to detektyw nie ma legalnego dostępu do takich danych. Niektórzy łamią jednak prawo i uzyskują takowe informacje dzięki korupcji, ewentualnie w drodze przeprowadzenia prowokacji (obiekt inwigilacji, wprowadzony w błąd, sam dostarcza dane). Trzeba mieć jednak świadomość, że wykorzystanie takich danych w trakcie procesu jest mocno dyskusyjne.

Detektyw jednak, w przeciwieństwie do komornika, może obserwować daną osobę pod kątem ustalenia jej rzeczywistego miejsca pobytu, auta, którym się porusza itd. W pewnych sytuacjach takie ustalenia pokazujące poziom życia dłużnika mogą się okazać przydatne – np. wtedy, gdy dłużnik nie realizuje ugody, zgodnie z którą miał spłacać wierzycielowi 5 tys. PLN miesięcznie, twierdząc przy tym, że żyje bardzo skromnie na utrzymaniu rodziny i na nic go nie stać. Tymczasem przeprowadzona obserwacja wykazała, że właśnie buduje spory dom i jeździ Jaguarem o szacunkowej wartości ponad 200 tys. PLN (sytuacja autentyczna).

W jeszcze innym przypadku może się okazać, że dłużnik co prawda oficjalnie niewiele posiada i niby nie zarabia, ale w praktyce prowadzi tzw. ukryty biznes. No i tutaj znowu przykład z życia wzięty: robiliśmy rozpoznanie dłużnika, który nie spłacał wierzycieli tłumacząc się tym, że nie zarabia, gdyż nie ma na placu towaru na handel. W trakcie prowadzonych czynności okazało się, że tenże dłużnik sprzedaje towar nie w siedzibie własnej firmy, ale na podnajętym od innej spółki placu. Tym sposobem osiągał więc dochody, uciekając przed wierzycielami.

Niekiedy przydatne będzie również ustalenie pojazdów, jakimi porusza się dłużnik – i to bynajmniej nie tylko dlatego, aby poznać jego poziom życia. Mieliśmy bowiem styczność z przypadkiem, w którym komornik zajął auto niebędące formalną własnością dłużnika, opierając się o konstrukcję tzw. rzeczywistego posiadania. Miało to rzecz jasna przełożenie na skłonność dłużnika do uregulowania długu – po prostu zrobił to w tempie wręcz ekspresowym, licząc na odzyskanie auta. W jeszcze innym przypadku okazało się, że dłużnik chodzi do pracy, w której otrzymuje wynagrodzenie w systemie „pod stołem” – to również dawało pewne możliwości odzyskania długu.

 

Czy detektyw może pomóc w sytuacji bezskutecznej egzekucji komorniczej?

 

Wydawać by się mogło, że skoro komornik nie zdołał odnaleźć majątku, to detektyw też tego nie zrobi. Tymczasem wiele cennych informacji można pozyskać w trakcie obserwacji terenowej (której komornik na ogół nie robi). Poza tym jeśli od umorzenia egzekucji minął dłuższy czas, czyli np. 2 lata, to dłużnik mógł w międzyczasie nabyć jakiś majątek licząc na to, że wierzyciel nie będzie ponawiał działań windykacyjnych. Wtedy też raport przygotowany przez profesjonalnego detektywa może dać nam obraz tego, czy warto w ogóle wznawiać postępowanie egzekucyjne.

 

Ile kosztuje wynajęcie detektywa i kiedy się to nie opłaca?

 

Nie ma sztywnego cennika ustaleń majątkowych, jednak można przyjąć, że średnie stawki za ustalenie posiadanych nieruchomości oraz ruchomości oscylują w granicach 2 – 4 tysięcy PLN. Stawki za godzinę obserwacji to najczęściej 120 – 200 PLN netto, przy czym w wersji minimum zaleca się wykupienie pakietu co najmniej 8 – 10h. Wypada przy tym ostrzec przed naciągaczami, którzy nie mają nawet licencji i wpisu do rejestru MSWiA, a ich celem jest jedynie pobranie zaliczki – klienta przyciągają zaś wyjątkowo niską ceną, ale nie dostaje on nic w zamian. No i wreszcie opłacalność takich działań – tutaj nie będzie zaskoczenia, że przy małych sprawach, gdzie dług opiewa na kilka – kilkanaście tysięcy PLN, wynajęcie detektywa będzie nieopłacalne pod kątem finansowym. Zdarzają się jednak przypadki, w których zleceniodawca podchodzi do sprawy ambicjonalnie i chce „dopaść” dłużnika bez względu na koszty – wtedy można pomyśleć o zainwestowaniu w zdobycie informacji chociażby pod kątem ewentualnej sprawy karnej.

 

Krótkie podsumowanie

 

Jak widać nie ma jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czy opłaca się wynajmować profesjonalnego detektywa do poszukiwania majątku dłużnika. Wszystko bowiem zależy od konkretnej sytuacji, konkretnego stanu faktycznego. Trzeba też dodać, że są na rynku agencje, dla których „opłaca się zawsze”, ale my nie naciągamy naszych Klientów na zbędne koszty i mówimy otwarcie, czy w danej sytuacji jest sens działać, czy raczej odpuścić. Jeśli więc masz problem i potrzebujesz ustaleń majątkowych, to skontaktuj się z nami – przeanalizujemy wstępnie sprawę i zobaczymy, jak można Ci pomóc.

Dedykowany mail: kontakt@bialekolnierzyki.com

 

 

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

 

Przestępczość gospodarcza: w pracy detektywa ważne są detale

Zajmowanie się sprawami związanymi z przestępczością gospodarczą wymaga od detektywa szczególnej wiedzy i umiejętności. Oczywiście nie twierdzę tutaj, że taka np. obserwacja żony, która potencjalnie zdradza swojego męża, jest czymś prostym (bo na ogół nie jest), jednak chociażby wykrywanie nadużyć w organizacjach to już zupełnie inna bajka.

Detektyw – sprawdzanie powiązań osobowych

Kilka miesięcy temu przerabialiśmy następującą sytuację: firma średniej wielkości, nazwijmy ją Alfa, pobrała zaliczki na zakup towaru od kontrahentów. Kwoty były wysokie, gdyż oscylowały w przedziale od kilkuset tysięcy złotych do ponad 1 miliona złotych. Jak nietrudno się domyślić, kontrahenci dokonujący wpłat nie otrzymali w terminie ani zamówionego towaru, ani też zwrotu pieniędzy. Prezes spółki Alfa oczywiście obiecywał, że wszystko ureguluje i przekonywał, że to tylko kwestia czasu, aż towar do niego dotrze. Obiecał mu to rzekomo prezes spółki Beta, któremu Alfa przelała przedpłatę na towar. Beta pieniądze przyjęła, miała sprowadzić towar z zagranicy, ale nie wywiązała się z umowy (takie było tłumaczenie prezesa Alfy).

Czy prezes mówi prawdę?

Niektórzy wierzyciele, czyli kontrahenci, uspokojeni tymi zapewnieniami, wierzyli w dobre intencje dłużnika. Jednak jeden z nich, szczególnie zdeterminowany, nie dał wiary w te historie i zlecił nam ustalenie powiązań prezesa Alfy. Standardowe sprawdzanie nie pokazało nic niepokojącego – żadnych udziałów w innych spółkach, żadnych funkcji pełnionych w innych spółkach (zwłaszcza upadłych). Robiąc jednak rozeznanie w terenie uzyskaliśmy informację, że prezes Alfy ma „bardzo ciekawe znajomości w środowiskach przestępczych”. Postanowiliśmy sprawdzić ten trop – nie wdając się zbytnio w szczegóły techniczne, drogą operacyjną ustaliliśmy, że pod budynek biura firmy Alfa zajeżdża często charakterystyczny Mercedes, użytkowany przez dobrze zbudowanego mężczyznę. Tak, wiem, stereotypowe spojrzenie na sprawę, ale w praktyce taka nieufność wobec niektórych osobników bywa uzasadniona.

W toku dalszych działań ustaliliśmy, że mężczyzna ów prawdopodobnie należy do grupy przestępczej, a przynajmniej jest często widywany z jej członkami. Taka informacja sama w sobie niewiele jeszcze wnosiła do sprawy, jednak poszliśmy o krok dalej. To była dobra decyzja, bowiem okazało się, że człowiek ten często odwiedza również siedzibę firmy Beta, będąc swego rodzaju ogniwem łączącym elementy układanki. Zauważmy bowiem stan faktyczny: prezes Alfy twierdzący, że prezes Bety mu nie zapłacił, a pomiędzy nimi ten sam człowiek, który często bywa zarówno u jednego, jak i drugiego prezesa.

Zorganizowana grupa przestępcza?

W takiej sytuacji przyjęliśmy, że jedna z możliwych hipotez brzmi następująco: prezesi Alfy i Bety są tak naprawdę dogadani ze sobą, a mężczyzna z Mercedesa jest ich cichym wspólnikiem, który może koordynować działania całej grupy. Tylko jak to sprawdzić?

Operacja blef

Wymyśliliśmy prostą operację: jeden z naszych detektywów zadzwonił do siedziby spółki Beta i przedstawił się jako przedsiębiorca poszukujący towaru, jakim handlowała Beta. Zadeklarował, że potrzebuje dużą ilość i jest gotów zapłacić przedpłatę. Zasugerował również, że przyjedzie do biura Bety, gdyż po pierwsze chciałby poznać kontrahenta i ocenić jego potencjał, a po drugie tego typu kontrakty czasem lepiej umówić osobiście.

Panowie umówili się na wizytę, nasz detektyw pojechał na spotkanie udając potencjalnego kontrahenta. Na miejscu czekał na niego prezes spółki Beta oraz… człowiek z Mercedesa. Rozmowa przebiegała w miłej atmosferze, a w jej trakcie można było odnieść wrażenie, że pierwsze skrzypce gra w tej układance nie prezes Bety, ale właśnie jego towarzysz. To właśnie on bowiem zachowywał się jak osoba decyzyjna i ciągnął ciężar rozmowy.

Czy takie fakty zawsze da się ustalić?

Niestety, nie zawsze – każda operacja detektywistyczna to osobne przedstawienie. Równie dobrze człowiek z Mercedesa mógł nie pojawić się na tym spotkaniu, ale wyszliśmy z założenia, że przy potencjalnie dużej transakcji, jeśli jest rzeczywiście mózgiem operacji, to może chcieć uczestniczyć w rozmowie. Szczerze mówiąc było to dość nierozsądne z jego strony, no ale to już nie nasz problem. Na sam koniec chciałbym dodać, że tego typu akcje przeprowadza się zwykle w przypadku grubszych spraw – tutaj chodziło akurat o ustalenia majątkowe i windykację ponad 1 miliona złotych, więc i budżet operacyjny mógł być odpowiednio większy.

 

 

 

Byłem słupem mafii paliwowej – wywiad

W latach 2008 – 2015 w Lublinie działała zorganizowana grupa przestępcza, która zajmowała się wyłudzeniami podatku VAT na paliwach oraz handlem pustymi fakturami. Ten wywiad jest zapisem rozmowy z osobą bezpośrednio zaangażowaną w ten proceder.

 

– Zacznę od najprostszego pytania: jak to się stało, że wszedł Pan w temat paliw?

– To był bez wątpienia bardzo ciekawy okres w moim życiu. Wszystko zaczęło się w 2008 roku – miałem wtedy jeszcze firmę na siebie, czyli jednoosobową działalność, no i byłem VAT-owcem. Szło mi chwilowo nie najlepiej, szukałem więc możliwości poprawy sytuacji, może nawet rozwoju. Wtedy właśnie mój kolega przyszedł do mnie i powiedział, że zna kogoś, kto mi pomoże. Zapytałem go, co konkretnie mam robić, a on odpowiedział mi, że na początek mam sobie poszerzyć PKD o handel paliwami. Zrobiłem to. Nieco później poznałem znajomych tego kolegi – prowadzili oni stacje paliw w K. i w S. Powiedzieli, że pomogą mi stanąć na nogi – miałem się zajmować hurtową sprzedażą oleju napędowego, oczywiście wszystko legalnie. Zgodziłem się.

 

– Jak wyglądała ta współpraca?

– Było to tak, że formalnie zacząłem prowadzić stację paliw w M. Przywożono mi tam paliwo cysternami – po prostu przyjeżdżała cysterna i ja to przyjmowałem na stan. W okresie, kiedy ja faktycznie byłem na tej stacji, to te paliwo rzeczywiście było sprzedawane, dostarczaliśmy je do różnych przedsiębiorców. Miałem wgląd w papiery, ale nie wiedziałem o wszystkim. Na moje nieszczęście, kolega, który mnie wciągnął w ten biznes, stał się moim cichym wspólnikiem. Nie było go nigdzie w dokumentach, ale w rzeczywistości działał razem ze mną. A działał tak, że drukował na konto mojej działalności puste faktury – począwszy od paliw, po renowacje okien systemy alarmowe, remonty, części do ciężarówek – wszystko, jak szło. Oczywiście oni, to znaczy organizatorzy, brali % z VAT-u.

 

– Czyli nie było tam żadnych karuzel czy zwrotów podatku?

– Tylko faktury kosztowe, żadnych zwrotów VAT-u nie było.

 

– Ile Pan na tym zarobił?

– Tak naprawdę? To nie zarobiłem nic. Te pieniądze, które zarabiałem w pierwszych latach, poszły na modernizację dystrybutorów, garaży, zaplecza, sprzętu. Potem dowiedziałem się, że z reszty pieniędzy, które przypadały na prowadzoną przez mnie stację, mój cichy wspólnik spłacał swoje długi.

 

– W takim razie, ile on mógł zarobić na tym procederze?

– Miesięcznie zarabiał pomiędzy 150 a 200 tysięcy złotych – to wyszło później, to znaczy przy kontroli pokazał mi to do wglądu inspektor UKS-u, to znaczy Urzędu Kontroli Skarbowej. Ja nie miałem wglądu do wszystkich faktur, więc nie wiedziałem, co za moimi plecami się dzieje.

 

– Na jakie kwoty były wystawiane te faktury?

– Z tych faktur, które były wystawiane na moją działalność, wynikało, że miesięcznie sprzedawałem od 40 do 60 cystern kolejowych paliwa. Dodam przy tym, że jedna taka cysterna ma pojemność około 80 tysięcy litrów.

 

– Oczywiście to były ilości nierealne w stosunku do faktycznych możliwości sprzedaży na tej stacji?

– Nie, w ogóle nierealne.

 

– Dobrze, a więc ile Pan tego paliwa w rzeczywistości sprzedawał na tej stacji?

– Realnie było to jedna – dwie cysterna typu naczepa o pojemności 28 tysięcy litrów.

 

– Czy to był obrót bezgotówkowy? Czy środki przechodziły przez Pana konto?

– Na początku tak, miałem kilka przelewów za paliwa, a potem już tylko gotówka. Te puste faktury to też była gotówka, one były oznaczone jako gotówkowe. Z tego, co się potem dowiedziało, organizatorzy po prostu się obawiali tego, że mógłbym sobie przywłaszczyć te pieniądze, więc nie puszczali mi przelewów.

 

– Jak to się stało, że Pan się nie zorientował w tym, co się dzieje? Czy księgowa nie informowała Pana o nieprawidłowościach?

– Nie. To był taki układ, że księgowa, która mnie obsługiwała od czasu przejęcia przeze mnie stacji paliw, obsługiwała też kiedyś firmę mojego cichego wspólnika – zresztą to właśnie on ją „wstawił” do mojej firmy. Ta księgowa oczywiście o wszystkim wiedziała, wszystko robiła świadomie. Zorientowałem się w tym w pełni po pierwszych kontrolach, gdy inspektor kontroli skarbowej mi opowiedział, jak to funkcjonowało. A było to tak, że mój cichy wspólnik wraz z księgową otwierali firmy – słup pod adresem stacji paliw, na której była zarejestrowana moja działalność. Te firmy potem wystawiały faktury kosztowe praktycznie na wszystko, na co było zapotrzebowanie. Tak w ogóle ciężko było nieraz dojść do tego, kto tak naprawdę stoi za daną działalnością. Przykładowo poznałem Panią Marię, od której rzekomo brałem paliwa. W toku śledztwa wyszło jednak, że tak naprawdę ta firma jest zarejestrowana na zupełnie inną Panią Marię, która mieszka w innym mieście i prowadzi drobną działalność. To było dość skomplikowane.

 

– Czy księgowa też usłyszała zarzuty?

– Tak, księgowa dostał zarzuty i wiem, że robiła to świadomie. Oprócz kombinacji z fakturami, fałszowała też dokumentację finansową spółek wykorzystywanych do handlu paliwami, w celu brania kredytów i leasingów. Ona przyznała się, że robiła to na zlecenie organizatorów.

 

– Czy wie Pan coś jeszcze na temat działalności księgowej?

– Tak, pamiętam, że ona wymyśliła taki ciekawy schemat. Mianowicie gdy organizatorzy otwierali spółkę – słup, to formalnie siedziba tej firmy była w Warszawie, a oddział np. gdzieś pod Koninem. Ci ludzie z tej grupy przestępczej w tej Warszawie wynajęli mieszkanie, aby tam rejestrować te firmy. Potem wyglądało to tak, że pierwsze wezwania, które szły z urzędów skarbowych, trafiały na ten warszawski adres. Tam ich nikt nie odbierał, więc szły do oddziału, w Koninie. Tam też ich nikt nie odbierał. Później zaczęły zwrotki iść na Warszawę do biura – i tak to sobie krążyło przez kilka miesięcy. No a po tych kilku miesiącach firmy już dawno nie było, a na jej miejsce wchodziła następna.

 

– Kiedy i jak to się „wysypało”?

– Jak wspominałem, ja zaczynałem w 2008 roku, natomiast w 2011 roku weszła do mnie kontrola z UKS-u z Poznania, pozabezpieczali mi komputery, sprzęty – wszystko. Ja potem byłem wzywany na takie kontrole krzyżowe, do skarbówki do Turku oraz do Konina. Gdy zaczęły się te kontrole, to wyszło na jaw, że nie mam koncesji na handel paliwami. Dokumenty, które ja widziałem, okazały się sfałszowane – podsunął mi je mój cichy wspólnik. Finał tej sprawy był taki, że miałem sprawę w sądzie, byłem oskarżony o sprzedaż paliwa bez koncesji. Za to dostałem grzywnę, ale od tego momentu zaczęły się poważniejsze problemy.

 

– Ma Pan na myśli problemy z wymiarem sprawiedliwości?

– To też, ale oprócz tego nie mogłem sobie z tym wszystkim poradzić psychicznie. No i wyszło tak, że człowiek młody, to jeszcze myślał o chwilowym zapomnieniu. Czyli napić się i zapomnieć. Jednak to niczego nie rozwiązywało, a wręcz przeciwnie, tylko pogłębiało problemy. Na szczęście moja rodzina spostrzegła, że coś się ze mną dzieje niedobrego – finał był taki, że udałem się do szpitala na leczenie. No i wtedy, gdy nie było mnie na stacji, to dopiero zaczęło się fakturowe szaleństwo, tak to można określić. W sumie to nawet dobrze się złożyło, że byłem wtedy na oddziale zamkniętym – później w toku śledztwa to sprawdzili, że nikt nie był upoważniony do wystawiania faktur. A fakturowałem wtedy wszystko – przykładowo w trakcie mojego pobytu w szpitalu moja firma miała rzekomo świadczyć usługi remontu węzła sanitarnego na lotnisku Ławica w Poznaniu. Oczywiście ja nigdy nie miałem z tym nic wspólnego, w ogóle nie działałem w budowlance. No i zaczęły się kontrole skarbowe, śledztwo. W końcu trafiłem do aresztu śledczego na 3 miesiące, ale wyszedłem nieco wcześniej.

 

– Dlaczego?

– Mówiąc krótko: poszedłem na współpracę. Prokurator stwierdził, że ze względu na to, że ja nie kryłem tego, jak to wszystko wyglądało, to mogę skorzystać z nadzwyczajnego złagodzenia kary. Tak więc dobrowolnie poddałem się karze i otrzymałem wyrok w zawieszeniu oraz grzywnę.

 

– W jakim wymiarze?

– Ja dostałem zarzuty, jak to się ładnie mówi, uszczuplenia dochodów Skarbu Państwa na kwotę 80 milionów złotych, a cała grupa łącznie na ponad 250 milionów złotych. W nagrodę za to, że współpracowałem, dostałem rok w zawieszeniu oraz grzywnę w wysokości około 80 tysięcy złotych.

 

– Jak wyglądała egzekucja tej grzywny w praktyce?

– Spłacam to cały czas. Oczywiście wszystko, co miałem, mi zabrali. Oni, to znaczy wymiar sprawiedliwości, wiedzieli, że ja nie miałem żadnych 80 milionów, to była fikcja. Zresztą nie żyłem ponad stan, nawet samochodów nie miałem na siebie.

 

– Dobrze… A jak wyglądało śledztwo?

– Ciekawie i nie zawsze profesjonalnie. Przykładowo pewnego dnia przyjechali do mnie na stację policjanci i pytali o jednego delikwenta – nazwijmy go Kowalski – że niby ma działalność zarejestrowaną pod adresem mojej stacji benzynowej. Ja się pytam tego policjanta:

– Ale kogo wy tu szukacie? Przecież ten facet zgodnie z moimi informacjami nie żyje już od jakichś 3 miesięcy, a wy mu wysyłacie wezwania?

– Jak nie żyje – mówi policjant – jak przecież deklaracje składa i się podpisuje na dokumentach?

– No ludzie… Jedźcie do niego do domu (tu podałem adres) i sami sprawdźcie!

Pojechali, żona tego Kowalskiego otworzyła i mówi:

– No ale mąż od 2 miesięcy nie żyje.

Takich wpadek policji było zresztą więcej: funkcjonariusze zamieniali litery w nazwiskach, jeździli nie do tej miejscowości, co trzeba… Ogólnie sporo błędów moim zdaniem.

 

– Czy, zgodnie z Pana wiedzą, oprócz policji jeszcze jakieś inne służby zajmowały się rozpracowywaniem tej konkretnej grupy?

– Nie mam na ten temat żadnych informacji.

 

– Czy postępowanie w Pana sprawie dalej się toczy?

– Niekiedy jestem jeszcze wzywany jako świadek, po całej Polsce. Postępowania toczą się w sprawie tych firm, które się nie przyznały do uczestnictwa w tym schemacie.

 

– Zgodnie z Pana wiedzą, ile tych firm mogło tam być?

– To były firmy z całej Polski. Widziałem to w dokumentach.

 

– Dobrze, a czy w ogóle miał Pan jakąś styczność z organizatorami schematu? Widział ich Pan kiedykolwiek?

– Struktura wyglądała tak, że osoby, które mnie w to wszystko wciągnęły, miały kontakt z organizatorem w Lublinie. Oni mieli swoich dystrybutorów, którzy mieli się zajmować kolportażem i sprzedażą tych faktur. Czyli Zieliński drukował faktury, dawał Kowalskiemu, Kowalski zawoził do Pani Magdy w Turku, a Pani Magda miała kilkanaście firm, do których rozprowadzała te faktury i zbierała należności.

 

–  Te pieniądze zapewne były zbierane w gotówce?

– Tak, w gotówce – żadnych przelewów, żeby nie było śladów. Z tego, co wiem, to na początku się z tym wszystkim kryli, byli ostrożni. No a potem to już była taka zachłanność. Jeśli chodzi o przykład, to Zieliński wystawiał te faktury w wynajętym mieszkaniu, zawoził je do księgowej, do biura. Najpierw podpisywał je różnymi długopisami – raz jedną ręką, raz drugą, żeby inaczej wyglądał podpis. No a potem wyglądało to tak, że Zieliński drukował różne faktury na różne dane i wszystkie podpisywał jednym długopisem, jednym charakterem pisma.

 

– Jak duże pieniądze zarobili na tym organizatorzy, według Pana?

– To były bardzo duże pieniądze. Było widać to bogactwo – jeden dom, drugi dom, samochody luksusowe, wycieczki zagraniczne z kochankami… Ogólnie życie na wysokim poziomie.

 

– Dobrze, a jak wyglądało to wszystko od strony stricte przestępczej? Czy były tam sceny rodem z filmów gangsterskich?  

– Takiej typowej gangsterki to tam nie było. Jednak muszę powiedzieć, że oszukiwali się wzajemnie na potęgę. Przykładowo wyglądało to tak, że przyjeżdża jeden facet z grupy, przywozi do mnie na stację 30 tys. litrów oleju i mówi:

– Masz 3 dni, żeby to sprzedać, dostajesz w dobrej cenie. Jak nie, to po 3 dniach przyjeżdżam
i ci zabieram.

Na drugi dzień przyjeżdża inny facet z tej samej grupy i mówi:

– Słuchaj, z tego paliwa, co je wczoraj dostałeś, ja biorę 25 tysięcy litrów.

Ja na to:

– No dobra, ale przecież będzie brakować…

– Nic się nie martw, uzupełnimy stan. Wszystko dogadane.

No i wypompował 25 tysięcy litrów, a potem w to miejsce nalał wody. Dwa dni później przyjeżdża ten pierwszy facet i pyta się mnie, ile paliwa sprzedałem. Ja na to, że 2 tysiące litrów. On, że w takim razie resztę zabiera. Zrobił pomiar – na listwie wyszło, że jest ok, bo ropa się unosi u góry. Zapłaciłem więc za te sprzedane 2 tysiące litrów. To, co zostało w zbiorniku, przepompował i zabrał do klienta. No i oczywiście potem wynikła awantura, bo ten klient szybko się zorientował, że dostał więcej wody niż paliwa.

 

– Czy ten pierwszy facet, który przywiózł na Pana stację paliwo, nie miał później pretensji?

– No miał. Ale ja mu na to, że to są sprawy pomiędzy nimi i myślałem, że to uzgodnione. Pokrzyczał, pokrzyczał i nic mi nie zrobił, ale zapowiedział, żebym na drugi raz mu mówił o takich rzeczach. Albo inna sytuacja: facet przywozi mi cysternę i jedziemy do klienta sprzedać paliwo. Bierzemy od niego pieniądze, a potem zjawiali się dostawcy z Łodzi i tę forsę zabierali. Kilka dni później znowu przywozimy cysternę, ale klienta tym razem nie ma. No to wzięliśmy te paliwo i zawieźliśmy do kogoś innego, skasowaliśmy pieniądze. Za kilka dni przyjeżdżają do mnie ludzie z Łodzi i pytają, co z tym facetem, który przywiózł mi cysternę, bo się z nimi nie rozliczył. Ja na to, że nie wiem.

 

– Szczerze mówiąc dość ryzykowne…

– Tak, ale to się działo już pod koniec działalności tej grupy, gdzie już każdy chciał ugrać jak najwięcej dla siebie. Wtedy też naciągali ludzi, którzy brali od nich lewe paliwo. Mówili na przykład: Znamy się tyle czasu, robimy biznes, ale się trochę pozmieniało, więc teraz musisz zapłacić za paliwo z góry, 40 koła. No i odbiorcy płacili, ale paliwa już nie dostawali. Były też kradzieże samochodów zostawionych pod zastaw przez ludzi, którzy potrzebowali pieniądze na paliwo. Wyglądało to tak, że delikwent zostawiał w zastaw auto, spisywali umowę pożyczki, na przykład na 3 tygodnie. Tyle, że ten samochód zaraz potem był sprzedawany – jak to się mówi, leciał do komisu, przychodził klient i kupował. Na umowie sprzedaży za właściciela podpisywał się jakiś Kowalski i tyle. Oczywiście tamten właściciel, co pożyczył pod zastaw, zjawia się po tych 3 tygodniach z pieniędzmi i chce odebrać samochód. No a ty zaskoczenie: auta już nie ma. Mówi więc:

– Panowie, co jest? Mam pieniądze, oddajcie auto!

Odpowiedź:

– Sprzedane. Miałeś czas do wczoraj.

– Ale no właśnie, chciałem oddać nawet wcześniej, ale nie odbieraliście telefonów, nie mogłem Was też nigdzie znaleźć!

– Życie. Twój czas antenowy minął, już po wieczorynce. Do widzenia i cześć.

Takie oszustwa były bardzo opłacalne, bo pod te auta były dawane pożyczki na 1/3 ich wartości, a sprzedawano je za normalne ceny, no może nieco taniej.

 

– Jak wobec tego to wszystko funkcjonowało, skoro ci ludzie oszukiwali się nawzajem?

– Takie oszustwa też działy się przy końcu, kiedy organizatorzy wiedzieli, że schemat się już niedługo wysypie. Zresztą, kiedy wszystko zaczęło się sypać i pojawiły się kontrole z UKS-ów, to były propozycje: dasz 20 koła, to da się załatwić. No i znowu ludzie dawali te pieniądze, bo się bali. Oczywiście nikt nic nie załatwiał ze skarbówką, to było zwykłe wyłudzenie.

 

– Skoro już jesteśmy przy temacie, to czy ludzie z tej grupy starali się jakoś utrudnić życie śledczym?

– O wszystkim nie wiem, ale na pewno były podpalenia związane z fakturami. Przykładowo jeden nabrał faktur kosztowych na kilkaset tysięcy, na części samochodowe do ciężarówek. No i teraz co zrobić, żeby nie dało się dojść do tego, czy te części rzeczywiście były zamontowane w pojazdach… Pomysł był prosty: podpalić. No paliło się 7 czy 8 ciężarówek, wszystkie ubezpieczone. W innym znów przypadku spaliła się cała stacja paliw w S., oczywiście razem z dokumentacją. Takie sytuacje się powtarzały.

 

– Co się stało z organizatorami, czy wykręcili się z tej sytuacji?

– Z tego, co wiem, siedzą w areszcie śledczym. Proces zapewne ruszy w przyszłym roku, pewności nie ma. Mogłoby się to w sumie skończyć, miałbym spokój z przesłuchaniami.

 

– Rozumiem. Czy chciałby Pan jeszcze coś dodać na sam koniec?

– Nie, chyba nie. Chociaż… Nie idźcie taką drogą, nie warto. Nie bądźcie czyimś słupem, bo majątku i tak się na tym „słupowaniu” nie dorobicie, a możecie tylko sobie problemów narobić. A jak już raz człowiek wdepnie w bagno, to bardzo ciężko mu z niego wyjść.

 

Kontakt w sprawach związanych z przestępczością VAT-owską

maciej@bialekolnierzyki.com