Detektyw – kiedy warto mu zlecić poszukiwanie majątku dłużnika?

Historia, jakich wiele w polskim obrocie gospodarczym. Przedsiębiorca, nazwijmy go Kowalski, ma dłużnika, który od dłuższego czasu nie reguluje swoich zobowiązań, a co gorsza nie zanosi się na to, aby kiedykolwiek zamierzał to zrobić. Kowalski kieruje więc sprawę do sądu, uzyskuje nakaz zapłaty, a w kolejnym kroku udaje się do komornika z nadzieją, że teraz już droga do odzyskania należnych mu pieniędzy stoi otworem. Niestety, życie przynosi na tym polu srogie rozczarowanie, gdyż egzekucja komornicza zostaje umorzona. Powód: brak majątku, który mógłby zająć komornik. Jakie pole manewru ma w takiej sytuacji wierzyciel? O tym już moment.

 

Rozszerzone poszukiwanie majątku

 

Zacznijmy od stwierdzenia, które dla niektórych może okazać się zaskakujące: nie każdy komornik przykłada się do pracy. Dlaczego tak się dzieje? Powodem jest „zawalenie” kancelarii komorniczych dużą ilością spraw, co w prostej linii prowadzi do tego, że niektórzy z nich idą po najmniejszej linii oporu, czyli sprawdzają rejestr ksiąg wieczystych, bazę CEPiK oraz wrzucają dane dłużnika do systemu Ognivo. Czasami te czynności przynoszą rezultaty, a czasami nie.

Co może zrobić dłużnik, aby poprawić skuteczność działań komornika?

Po pierwsze zaangażować dobrego pełnomocnika (adwokata lub radcę prawnego), który będzie monitorował sprawę i wywierał presję na komornika. Takie działanie nie zawsze będzie skuteczne, ale zwiększy szanse na sukces.

Drugą ścieżką będzie złożenie do komornika wniosku o rozszerzone poszukiwania majątku dłużnika. Wniosek taki może zawierać następujące czynności:

– weryfikacja w systemie Ognivo (banki i SKOK-i),

– złożenie zapytań do banków i SKOK-ów, które nie uczestniczą w systemie Ognivo,

– złożenie zapytań do polskich przedstawicielstw banków obcych,

– złożenie zapytań do wszystkich domów maklerskich znajdujących się na liście KNF,

– zajęcie wierzytelności przysługujących dłużnikowi względem następujących podmiotów: PayPal, Revolut, N26 Bank, Twisto,

– zwrócenie się do giełd kryptowalut o następujące informacje: czy i w jakiej ilości dłużnicy dokonywali transakcji zakupu i sprzedaży kryptowalut, jakich adresów publicznych i prywatnych użyto do obrotu kryptowalutami, oczywiście do tego dołączony jest wniosek o zajęcie.

Takie poszukiwania również zwiększają szanse wierzyciela na „trafienie” niesolidnego dłużnika.

No i wreszcie ścieżka trzecia, czyli próba ustalenia na własną rękę majątku dłużnika oraz wskazanie go komornikowi celem dalszego prowadzenia egzekucji. No i tutaj właśnie pojawia się pole do działania dla detektywa.

 

Detektyw – jak wygląda poszukiwanie majątku dłużnika

 

Na początek weźmy sytuację, w której nie doszło jeszcze do egzekucji komorniczej – nasz przykładowo Kowalski dopiero się zastanawia, czy iść do sądu. Dlaczego? Ponieważ oznacza to koszty w postaci wynagrodzenia dla profesjonalnego pełnomocnika oraz opłaty sądowej od pozwu, która przy większych sprawach może wynieść kilkadziesiąt tysięcy PLN (aż do 200 tys. PLN). Wynajmując detektywa na wczesnym etapie i zlecając mu poszukiwanie majątku dowiadujemy się, czy potencjalnie w ogóle warto wstępować na ścieżkę cywilną, płacąc przy tym niejednokrotnie ułamek kwoty, którą trzeba by wydać na opłacenie pozwu.

Co może ustalić detektyw?

Wydawać by się mogło, że niezbyt wiele, gdyż oficjalnie żadna agencja nie ma dostępu do baz danych, do jakich mają dostęp komornicy, policja, czy KAS. W praktyce jednak są pewne sposoby, aby dotrzeć do danych dotyczących nieruchomości oraz ruchomości do 5 lat wstecz. Na jakiej zasadzie to się dzieje? Cóż, pozwól drogi Czytelniku / droga Czytelniczko, że nie będę zdradzał pewnych szczegółów warsztatu. Z kolei jeśli chodzi o konto bankowe, to detektyw nie ma legalnego dostępu do takich danych. Niektórzy łamią jednak prawo i uzyskują takowe informacje dzięki korupcji, ewentualnie w drodze przeprowadzenia prowokacji (obiekt inwigilacji, wprowadzony w błąd, sam dostarcza dane). Trzeba mieć jednak świadomość, że wykorzystanie takich danych w trakcie procesu jest mocno dyskusyjne.

Detektyw jednak, w przeciwieństwie do komornika, może obserwować daną osobę pod kątem ustalenia jej rzeczywistego miejsca pobytu, auta, którym się porusza itd. W pewnych sytuacjach takie ustalenia pokazujące poziom życia dłużnika mogą się okazać przydatne – np. wtedy, gdy dłużnik nie realizuje ugody, zgodnie z którą miał spłacać wierzycielowi 5 tys. PLN miesięcznie, twierdząc przy tym, że żyje bardzo skromnie na utrzymaniu rodziny i na nic go nie stać. Tymczasem przeprowadzona obserwacja wykazała, że właśnie buduje spory dom i jeździ Jaguarem o szacunkowej wartości ponad 200 tys. PLN (sytuacja autentyczna).

W jeszcze innym przypadku może się okazać, że dłużnik co prawda oficjalnie niewiele posiada i niby nie zarabia, ale w praktyce prowadzi tzw. ukryty biznes. No i tutaj znowu przykład z życia wzięty: robiliśmy rozpoznanie dłużnika, który nie spłacał wierzycieli tłumacząc się tym, że nie zarabia, gdyż nie ma na placu towaru na handel. W trakcie prowadzonych czynności okazało się, że tenże dłużnik sprzedaje towar nie w siedzibie własnej firmy, ale na podnajętym od innej spółki placu. Tym sposobem osiągał więc dochody, uciekając przed wierzycielami.

Niekiedy przydatne będzie również ustalenie pojazdów, jakimi porusza się dłużnik – i to bynajmniej nie tylko dlatego, aby poznać jego poziom życia. Mieliśmy bowiem styczność z przypadkiem, w którym komornik zajął auto niebędące formalną własnością dłużnika, opierając się o konstrukcję tzw. rzeczywistego posiadania. Miało to rzecz jasna przełożenie na skłonność dłużnika do uregulowania długu – po prostu zrobił to w tempie wręcz ekspresowym, licząc na odzyskanie auta. W jeszcze innym przypadku okazało się, że dłużnik chodzi do pracy, w której otrzymuje wynagrodzenie w systemie „pod stołem” – to również dawało pewne możliwości odzyskania długu.

 

Czy detektyw może pomóc w sytuacji bezskutecznej egzekucji komorniczej?

 

Wydawać by się mogło, że skoro komornik nie zdołał odnaleźć majątku, to detektyw też tego nie zrobi. Tymczasem wiele cennych informacji można pozyskać w trakcie obserwacji terenowej (której komornik na ogół nie robi). Poza tym jeśli od umorzenia egzekucji minął dłuższy czas, czyli np. 2 lata, to dłużnik mógł w międzyczasie nabyć jakiś majątek licząc na to, że wierzyciel nie będzie ponawiał działań windykacyjnych. Wtedy też raport przygotowany przez profesjonalnego detektywa może dać nam obraz tego, czy warto w ogóle wznawiać postępowanie egzekucyjne.

 

Ile kosztuje wynajęcie detektywa i kiedy się to nie opłaca?

 

Nie ma sztywnego cennika ustaleń majątkowych, jednak można przyjąć, że średnie stawki za ustalenie posiadanych nieruchomości oraz ruchomości oscylują w granicach 2 – 4 tysięcy PLN. Stawki za godzinę obserwacji to najczęściej 120 – 200 PLN netto, przy czym w wersji minimum zaleca się wykupienie pakietu co najmniej 8 – 10h. Wypada przy tym ostrzec przed naciągaczami, którzy nie mają nawet licencji i wpisu do rejestru MSWiA, a ich celem jest jedynie pobranie zaliczki – klienta przyciągają zaś wyjątkowo niską ceną, ale nie dostaje on nic w zamian. No i wreszcie opłacalność takich działań – tutaj nie będzie zaskoczenia, że przy małych sprawach, gdzie dług opiewa na kilka – kilkanaście tysięcy PLN, wynajęcie detektywa będzie nieopłacalne pod kątem finansowym. Zdarzają się jednak przypadki, w których zleceniodawca podchodzi do sprawy ambicjonalnie i chce „dopaść” dłużnika bez względu na koszty – wtedy można pomyśleć o zainwestowaniu w zdobycie informacji chociażby pod kątem ewentualnej sprawy karnej.

 

Krótkie podsumowanie

 

Jak widać nie ma jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czy opłaca się wynajmować profesjonalnego detektywa do poszukiwania majątku dłużnika. Wszystko bowiem zależy od konkretnej sytuacji, konkretnego stanu faktycznego. Trzeba też dodać, że są na rynku agencje, dla których „opłaca się zawsze”, ale my nie naciągamy naszych Klientów na zbędne koszty i mówimy otwarcie, czy w danej sytuacji jest sens działać, czy raczej odpuścić. Jeśli więc masz problem i potrzebujesz ustaleń majątkowych, to skontaktuj się z nami – przeanalizujemy wstępnie sprawę i zobaczymy, jak można Ci pomóc.

Dedykowany mail: kontakt@bialekolnierzyki.com

 

 

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

 

Ciekawy przypadek agroholdingu Mriya

Nie milknie zamieszanie medialne wokół ukraińskiego zboża sprowadzanego do Polski. Przy okazji więc chciałbym opowiedzieć pewną historię pośrednio związaną z tym tematem, a pokazującą styl prowadzenia biznesów za naszą wschodnią granicą.

Wszystko zaczęło się w 1992 roku, kiedy to Iwan Huta i jego żona założyli gospodarstwo rolne o nazwie Mriya. Gospodarstwo to stopniowo przeobrażało się w potężny agroholding, który w 2008 roku wszedł na giełdę we Frankfurcie, uzyskując od inwestorów w trakcie IPO finansowanie w wysokości 90 milionów USD. Mriya w dalszym ciągu rosła, osiągając kapitalizację na poziomie około 1 miliarda USD i oraz deklarowany areał uprawowy o powierzchni 320 tysięcy hektarów, przy czym była to ziemia zlokalizowana w dużej mierze na zachodniej Ukrainie. Niestety, szybki wzrost firmy wiązał się z zadłużeniem, jak również kolejnymi emisjami akcji. W 2013 roku, a więc tuż przed ujawnieniem manipulacji finansowych, Mriya sprzedała inwestorom obligacje o wartości 400 milionów USD, obiecując bardzo wysoki zwrot na poziomie 9,5% rocznie.

Schemat „posypał się” w 2014 roku, kiedy to spółka ogłosiła, że nie ma środków na spłatę zobowiązań w wysokości 120 milionów USD + 9 milionów USD odsetek. Okazało się też, że łączna kwota zadłużenia, obejmująca również gwarancje udzielone spółkom powiązanym z rodziną Hutów (przypominam tylko, że byli to założyciele agroholdingu Mriya) wynosi aż 1,3 miliarda USD, przekraczając tym samym kapitalizację spółki. Sytuacja była na tyle poważna, że Mriya została usunięta z frankfurckiej giełdy.

 

Jak doszło do upadku agroholdingu Mriya?

Oficjalnie kierownictwo tłumaczyło popadnięcie w kłopoty rosnącymi kosztami produkcji oraz działaniami wojennymi prowadzonymi przez Rosjan w Donbasie – tyle, że grunty i zakłady produkcyjne należące do spółki leżały jakieś 900 kilometrów od strefy walk. Powoli zaczęło być jasne, że prawdziwe przyczyny problemów są zupełnie inne…

Zacznijmy od tego, że w tamtym okresie inwestorzy przywiązywali bardzo dużą wagę do ilości gruntów dzierżawionych przez daną firmę – na zasadzie im więcej, tym lepiej. Mriya przed emisjami akcji przeprowadzała więc szeroko zakrojone kampanie PR, które miały na celu pokazanie inwestorom, że spółka zwiększyła swój areał dzierżawiąc coraz to nowe grunty. W pewnym sensie była to prawda, ale po czasie okazało się, że w dużej mierze były to grunty słabej kategorii, w większości nieuprawiane już od lat. W trakcie przeprowadzonego później audytu wyszło na jaw, że tuż przed upadkiem spółka chwaliła się areałem o powierzchni 320 tysięcy hektarów – tymczasem audytorzy wzięli średnie plony w regionie i zestawili je z plonami agroholdingu, w wyniku czego oszacowano, że Mriya dysponuje w rzeczywistości efektywnym areałem liczącym jedynie około 100 tysięcy hektarów. Inne szacunki mówiły z kolei o tym, że spółka ma do dyspozycji 180 tysięcy hektarów zdatnych pod uprawę – i tak była to jednak ilość znacznie mniejsza od tej, którą deklarowano w prospektach.

Co gorsza, Mriya miała przejąć dużą część gruntów po mocno zawyżonych cenach – przykładowo w 2011 roku średnia cena dzierżawy gruntu miała wynosić 400 USD / hektar, gdy tymczasem spółka płaciła aż 1500 USD / hektar. Wzrost potencjału agroholdingu Mriya przedstawiany inwestorom w komunikatach i prospektach emisyjnych był więc w dużej mierze jedynie „papierowy”, bez przełożenia na realne możliwości produkcyjne spółki. Umożliwiał jednak pozyskiwanie coraz to nowych środków od nieświadomych inwestorów.

 

W jaki sposób ukrywano rzeczywistą kondycję spółki

W teorii Mriya przed upadkiem osiągała EBITDA w wysokości około 600 USD / hektar, jednak w rzeczywistości działalność operacyjna spółki nigdy nie przynosiła zysków. Skąd zatem dobry wynik na papierze? Według ukraińskich dziennikarzy śledczych spółka miała zawyżać ceny sprzedawanych plonów – przykładowo buraki cukrowe były sprzedawane bardzo drogo do cukrowni również będących pod kontrolą holdingu Mriya. Podobnie robiono ze zbożem oraz innymi produktami – szły one do spółek zależnych. Mógł tam więc wystąpić mechanizm podobny do tego, jaki zastosowano w aferze Enronu, gdzie spółki zależne kumulowały straty i tym samym wypaczały wynik finansowy spółki – matki.

W grę mogło wchodzić również manipulowanie kosztami – przykładowo w jednym roku spółka obniżyła koszty produkcji na hektar aż o 45%, notując równocześnie rekordowe plony. Było to właściwie niewykonalne, jednak żaden z inwestorów nie zwrócił na to uwagi. Obrazu destrukcji dopełniała wszechobecna kradzież – a kradziono w zasadzie wszystko i na każdym szczeblu: nawozy, środki ochrony roślin, nasiona, zbiory, paliwo i części do maszyn…

 

Ucieczka z majątkiem

Gdy stało się jasne, że Mriya to zadłużony kolos na glinianych nogach, rozpoczęły się typowe dla takich sytuacji przesunięcia majątkowe. I tak według doniesień medialnych członkowie rodziny Huta, będący właścicielami dużego pakietu akcji, przenieśli majątek na różne spółki, które m.in. miały budować terminal w Odessie lub świadczyć usługi logistyczne. Podobnie stało się z cukrowniami, które miały formalnie zmienić właścicieli. Inny przykład transferu: spółka Mriya Leasing, będąca częścią holdingu Mriya, w dniu ogłoszenia upadłości zawarła 8 umów sprzedaży maszyn rolniczych ze spółką Delivery Trade – umowy te opiewały na równowartość około 6,5 miliona USD. Na jakich zasadach nastąpiło rozliczenie tej transakcji, tego niestety nie wiem, ale pewną wskazówką może być to, że w ciągu następnych kilku miesięcy Mriya Leasing przekazała spółce Delivery Trade około 3 milionów USD pod pozorem zapłaty za usługi.

Mechanizm wyprowadzenia majątku mógł więc wyglądać chociażby tak:

– maszyny zostały sprzedane Delivery Trade z odroczoną płatnością,

– Delivery Trade na papierze świadczyło usługi na rzecz Mriya Leasing,

– Mriya Leasing wypłacała spółce Delivery Trade pieniądze za te usługi,

– Delivery Trade za pieniądze otrzymane przez Mriya Leasing spłacała większą część zadłużenia związanego z zakupem maszyn.

Oczywiście usługi, które świadczyła Delivery Trade na rzecz Mriya, musiałyby być albo fikcyjne, albo ich zakres był bardzo mały, nieadekwatny do otrzymywanych za nie płatności. Delivery Trade mogło też sprzedać dalej te maszyny lub wypożyczyć je do innych spółek, otrzymując za to pieniądze.

Kierunek: Cypr i Brytyjskie Wyspy Dziewicze

Najostrzej zagrali jednak sam prezes spółki Mykoła Huta oraz Andrii Huta, dyrektor wykonawczy, stosując mało kreatywny, aczkolwiek skuteczny schemat transferu pieniędzy. Mianowicie Mriya Agro Holding zapłaciła ponad 100 milionów USD za udziały w ośmiu cypryjskich spółkach, które posiadały aktywa o łącznej wartości zaledwie 12 tysięcy USD  (aktywami tymi były m.in. akcje agroholdingu Mriya). Odbiorcami płatności były zaś spółki zarejestrowane na Brytyjskich Wyspach Dziewiczych, których udziałowcami byli członkowie rodziny Huta. Za ten „manewr”, będący de facto wyprowadzeniem środków z agroholdingu, Mykoła Huta był zresztą swego czasu poszukiwany przez Interpol. Łączna kwota majątku wyprowadzonego przez Hutów z agroholdingu Mriya miała zaś wynieść, według niektórych szacunków, około 220 milionów USD.

 

Mriya zmienia właściciela

W styczniu 2015 roku kontrolę operacyjną nad agroholdingiem Mriya przejęli wierzyciele, którzy wybrali nowy zarząd. Spółka rozpoczęła restrukturyzację, która zakończyła się w 2018 roku, kiedy to pakiet kontrolny akcji został przejęty przez Saudi Agricultural and Livestock Investment Company, czyli holding inwestycyjny zasilany kapitałem państwowym Arabii Saudyjskiej.

 

Co stało się z Mykoła Hutą, prezesem agroholdingu?

Po upadku agroholdingu uciekł on do Szwajcarii, jednak na skutek ekstradycji wrócił na Ukrainę w 2018 roku. Sąd jednak nie zdecydował się na aresztowanie biznesmena, który odpowiadał z wolnej stopy. Finalnie specjalna komórka antykorupcyjna ukraińskiej prokuratury (SAP) umarza postępowanie przeciwko Hucie uznając, że jego działania nie nosiły znamion przestępstwa i nie miały na celu pokrzywdzenia wierzycieli. Uznano również, że dokumenty finansowe spółki nie zostały przygotowane w sposób jednoznacznie wskazujący na zamiar oszustwa.

Inni członkowie rodziny Huta również uniknęli odpowiedzialności – przykładowo Andrii Huta, zamieszany już po upadku agroholdingu w potencjalne oszustwa deweloperskie związane z wyprowadzeniem środków ze spółki budującej osiedla mieszkaniowe, zainwestował zdefraudowane pieniądze w Szwajcarii, gdzie podobno zajął się rozwijaniem startupów. Przy okazji zakupił też luksusową willę w Bawarii o szacunkowej wartości 13 milionów Euro. Ukraińscy dziennikarze sugerują również, że firmy oraz fundacje humanitarne związane Andrijem Hutą starają się o międzynarodowe granty przeznaczone na wsparcie Ukrainy w związku z działaniami wojennymi prowadzonymi w tym kraju od 2022 roku.

 

Krótka refleksja

Dziennikarze badający sprawę wskazują, że ukraińskie prawo było w tamtym czasie bardzo niedoskonałe i umożliwiało fraudacyjne przesunięcia majątku w zasadzie bez konsekwencji, gdyż ewentualne procesy sądowe trwały długimi latami, a ich wynik był niepewny. Nie jestem co prawda ekspertem od ukraińskiego prawa, jednak wierzę, że tak mogło być. Historia agroholdingu Mriya jest zresztą tylko jednym z licznych przykładów na to, że oligarchowie na Ukrainie mogli swego czasu kraść praktycznie bezkarnie. Czy aktualna wojna zmieni ten stan rzeczy? Nie wiem, ale szczerze tego życzę zwyczajnym Ukraińcom.

 

Przestępczość gospodarcza: w pracy detektywa ważne są detale

Zajmowanie się sprawami związanymi z przestępczością gospodarczą wymaga od detektywa szczególnej wiedzy i umiejętności. Oczywiście nie twierdzę tutaj, że taka np. obserwacja żony, która potencjalnie zdradza swojego męża, jest czymś prostym (bo na ogół nie jest), jednak chociażby wykrywanie nadużyć w organizacjach to już zupełnie inna bajka.

Detektyw – sprawdzanie powiązań osobowych

Kilka miesięcy temu przerabialiśmy następującą sytuację: firma średniej wielkości, nazwijmy ją Alfa, pobrała zaliczki na zakup towaru od kontrahentów. Kwoty były wysokie, gdyż oscylowały w przedziale od kilkuset tysięcy złotych do ponad 1 miliona złotych. Jak nietrudno się domyślić, kontrahenci dokonujący wpłat nie otrzymali w terminie ani zamówionego towaru, ani też zwrotu pieniędzy. Prezes spółki Alfa oczywiście obiecywał, że wszystko ureguluje i przekonywał, że to tylko kwestia czasu, aż towar do niego dotrze. Obiecał mu to rzekomo prezes spółki Beta, któremu Alfa przelała przedpłatę na towar. Beta pieniądze przyjęła, miała sprowadzić towar z zagranicy, ale nie wywiązała się z umowy (takie było tłumaczenie prezesa Alfy).

Czy prezes mówi prawdę?

Niektórzy wierzyciele, czyli kontrahenci, uspokojeni tymi zapewnieniami, wierzyli w dobre intencje dłużnika. Jednak jeden z nich, szczególnie zdeterminowany, nie dał wiary w te historie i zlecił nam ustalenie powiązań prezesa Alfy. Standardowe sprawdzanie nie pokazało nic niepokojącego – żadnych udziałów w innych spółkach, żadnych funkcji pełnionych w innych spółkach (zwłaszcza upadłych). Robiąc jednak rozeznanie w terenie uzyskaliśmy informację, że prezes Alfy ma „bardzo ciekawe znajomości w środowiskach przestępczych”. Postanowiliśmy sprawdzić ten trop – nie wdając się zbytnio w szczegóły techniczne, drogą operacyjną ustaliliśmy, że pod budynek biura firmy Alfa zajeżdża często charakterystyczny Mercedes, użytkowany przez dobrze zbudowanego mężczyznę. Tak, wiem, stereotypowe spojrzenie na sprawę, ale w praktyce taka nieufność wobec niektórych osobników bywa uzasadniona.

W toku dalszych działań ustaliliśmy, że mężczyzna ów prawdopodobnie należy do grupy przestępczej, a przynajmniej jest często widywany z jej członkami. Taka informacja sama w sobie niewiele jeszcze wnosiła do sprawy, jednak poszliśmy o krok dalej. To była dobra decyzja, bowiem okazało się, że człowiek ten często odwiedza również siedzibę firmy Beta, będąc swego rodzaju ogniwem łączącym elementy układanki. Zauważmy bowiem stan faktyczny: prezes Alfy twierdzący, że prezes Bety mu nie zapłacił, a pomiędzy nimi ten sam człowiek, który często bywa zarówno u jednego, jak i drugiego prezesa.

Zorganizowana grupa przestępcza?

W takiej sytuacji przyjęliśmy, że jedna z możliwych hipotez brzmi następująco: prezesi Alfy i Bety są tak naprawdę dogadani ze sobą, a mężczyzna z Mercedesa jest ich cichym wspólnikiem, który może koordynować działania całej grupy. Tylko jak to sprawdzić?

Operacja blef

Wymyśliliśmy prostą operację: jeden z naszych detektywów zadzwonił do siedziby spółki Beta i przedstawił się jako przedsiębiorca poszukujący towaru, jakim handlowała Beta. Zadeklarował, że potrzebuje dużą ilość i jest gotów zapłacić przedpłatę. Zasugerował również, że przyjedzie do biura Bety, gdyż po pierwsze chciałby poznać kontrahenta i ocenić jego potencjał, a po drugie tego typu kontrakty czasem lepiej umówić osobiście.

Panowie umówili się na wizytę, nasz detektyw pojechał na spotkanie udając potencjalnego kontrahenta. Na miejscu czekał na niego prezes spółki Beta oraz… człowiek z Mercedesa. Rozmowa przebiegała w miłej atmosferze, a w jej trakcie można było odnieść wrażenie, że pierwsze skrzypce gra w tej układance nie prezes Bety, ale właśnie jego towarzysz. To właśnie on bowiem zachowywał się jak osoba decyzyjna i ciągnął ciężar rozmowy.

Czy takie fakty zawsze da się ustalić?

Niestety, nie zawsze – każda operacja detektywistyczna to osobne przedstawienie. Równie dobrze człowiek z Mercedesa mógł nie pojawić się na tym spotkaniu, ale wyszliśmy z założenia, że przy potencjalnie dużej transakcji, jeśli jest rzeczywiście mózgiem operacji, to może chcieć uczestniczyć w rozmowie. Szczerze mówiąc było to dość nierozsądne z jego strony, no ale to już nie nasz problem. Na sam koniec chciałbym dodać, że tego typu akcje przeprowadza się zwykle w przypadku grubszych spraw – tutaj chodziło akurat o ustalenia majątkowe i windykację ponad 1 miliona złotych, więc i budżet operacyjny mógł być odpowiednio większy.